Na emeryturze ludzie się nie nudzą!

Sporkanie Autorskie K Wasilkowska Laura Lacz

Krystyna Wasilkowska-Frelichowska — niegdyś pani od kultury, dziś szczęśliwa emerytka. Kujawianka zakochana w swojej rodzinnej Nieszawie, o której napisała już kilka książek. Na kartach „Zapachu świeżych malin” i „Wysokich progów” namalowała nieszawian portret własny. Przed laty zagrała epizodyczną rolę w kultowej komedii Tadeusza Chmielewskiego „Wiosna, Panie sierżancie” która nakręcona była w... Nieszawie.

Uwielbia podróże i dobrą, prostą kuchnię. W swojej debiutanckiej powieści „Ostatni pokój. Historia tajemniczego pamiętnika” wzięła pod lupę własną rodzinę. O życiu na emeryturze, seniorach i pisaniu książek rozmawia z nią córka. Kinga Frelichowska jest dziennikarką, redaktorką i autorką prozy poetyckiej.

Kinga: Mamo, przed laty prowadziłaś klub seniora, dziś sama jesteś emerytką. Myślisz, że współcześni seniorzy mają łatwiejsze życie niż ci w latach 70, 80?

Krystyna: W przeszłości zdecydowanie było trudniej. Klub Seniora w mojej nieszawskiej placówce powstał w roku 1970 i był drugim tego typu klubem w Polsce. Ta forma pracy na rzecz ludzi starszych była wtedy czymś nowym. Dopiero wypracowywaliśmy cele, zadania i formy spotkań. Szukałam klucza, co się sprawdzi w pracy z ludźmi złotej jesieni.

Jak kiedyś wyglądała praca w takich klubach seniora?

Mnie było łatwiej, gdyż mój mąż, a twój tata, Tytus Frelichowski, organizator ruchu seniorów, wzorując się na wypracowanych modelach klubów z Zachodu, opracował dla Wojewódzkiego Ośrodka Kulturalnego w Bydgoszczy zasady tworzenia klubów seniora z propozycjami różnorakich działań. Ludzie starsi poczuli się docenieni i ochoczo przybywali na proponowane zajęcia. U nas, na początku, zapraszaliśmy… dziadków, by za kilka miesięcy spotkać się na wspólnej imprezie razem z ich wnukami. Teraz taka integracja między pokoleniami też jest bardzo pożądana.

Dawniej były to przede wszystkim spotkania towarzyskie przy herbatce, z ciekawymi ludźmi, by po pewnym czasie wykształciły się zespoły teatralne, recytatorskie, chóry. Była więc na przykład w moim klubie sekcja rękodzielnicza, odpowiedzialna za szycie poduszek – siedzisk dla klubu dziecięcego, zabawek. Ogromnym powodzeniem cieszyły się też wycieczki krajoznawcze. Członkowie klubu sami dbali, aby na ich zajęciach nie wiało nudą.

W Nieszawie zorganizowano 13 edycji ogólnopolskiego przeglądu zespołów teatralnych pn. „Scena dla Seniora”. Były to eliminacje do Ogólnopolskiego Przeglądu Artystycznego Ruchu Seniorów „ARS”, który od 1979 roku odbywał się w Bydgoszczy. Pomysłodawcą imprezy był mój mąż Tytus Frelichowski, a wspierał go dziennikarz Mieczysław Andrzejewski z „Dziennika Wieczornego”. Co ciekawe, impreza przetrwała do dziś i odbywa się co dwa lata. Organizatorem wydarzenia jest Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy. Od 1994 r. najlepszy zespół „ARSu” otrzymuje nagrodę Grand Prix im. Tytusa Frelichowskiego. Warto podkreślić, że od niedawna impreza ma właśnie charakter międzypokoleniowy.

Mogłabyś teraz, na emeryturze, ograniczyć się do robienia przetworów, a Ty zaczęłaś pisać książki. Twoja najnowsza książka „Ostatni pokój. Historia tajemniczego pamiętnika” to twoja pierwsza powieść.

Nigdy nie potrafiłam „osiąść na laurach”, odpoczywać czy leniuchować. Zawsze byłam ciekawa świata, a przede wszystkim interesował mnie los ludzi wokół mnie. Od 1990 roku pisałam do gazety lokalnej „Głos Nieszawy”, a w niej ukazywały się moje materiały o przeszłości Nieszawy, ocalałam pamięć rodów i rodzin nieszawskich, prowadziłam rozmowy z najmłodszymi mieszkańcami miasta i pisałam też na inne ciekawe tematy. Pisałam artykuły i opracowałam trzy części „Nieszawskiego kalejdoskopu”. Wreszcie nadszedł czas, że skupiłam się na pisaniu prac autorskich. Tak powstały trzy kolejne książki, w tym powieść – którą zrobiłam sama sobie upominek i udowodniłam, że każdy może …pisać.

OSTATNI POKOJ OKLADKA 1

Nie mogę się z tobą zgodzić. Uważam, że choć pisać każdy może, to nie każdy potrafi robić to w sposób literacki i zajmujący. Ty to potrafisz. Przyznam, że nie mam dystansu do tej książki. Jakby nie było opisałaś naszą rodzinę. Tylko w nieco bajkowy sposób. Przeszło trzydzieści lat dojrzewałaś do tego, żeby napisać tę książkę. Taki powrót do przeszłości był prosty czy trudny?

Nie miałam trudności z częścią, nazwę ją, biograficzną. Nasza rodzina była i jest małą jednostką, chociaż wielopokoleniową. Jestem nauczona żyć radościami i problemami najbliższych, kultywujemy święta i uroczystości w poczuciu, że najważniejsze jest tu i teraz. Moi najbliżsi i otaczający nas ludzie.
Jeżeli żyje się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec bliskich, życia społecznego, a w przeszłości pracy - to można pozwolić sobie na swoisty rozrachunek i postawienie przysłowiowej kropki nad „i”. Dodam, że pracuję nadal nad pozostawieniem trwałego śladu, z przeświadczeniem, że życie przeżyć trzeba zachłannie i pięknie.

Akcja „Ostatniego pokoju” rozgrywa się w anonimowym, małym miasteczku nad Wisłą, choć obie wiemy, podobnie jak twoi czytelnicy, że to portret twojej rodzinnej Nieszawy. Streść w kilku zdaniach fabułę tej powieści.

Akcja powieści rozgrywa się w roku 1990. Okres przemian ustrojowych w Polsce zbiega się w czasie z rewolucją w życiu mojej bohaterki — Ewy Wojciechowskiej, 45-letniej wdowy i dyrektorki miejscowego domu kultury. Najpierw dostaje paczkę „z zaświatów” z tajemniczą i drogocenną pamiątką po prababci Florentynie, która uruchamia lawinę niespodziewanych zdarzeń. Ewa traci ukochaną pracę, ale wtedy w jej życiu pojawia się Rafał — miłość sprzed lat.

Bohaterowie książki odwiedzają Ciechocinek, Toruń, Szczecin, a przede wszystkim Warszawę. Opowiedz, skąd tak duży sentyment właśnie do stolicy?

Jak wiesz, moja babcia i mama były rodowitymi warszawiankami, wichry wojny wywiały je ze stolicy, a powrót do ukochanego miasta okazał się niemożliwy. Ich dom przestał istnieć, więc nie było, dokąd wracać. Kochały Warszawę, więc o niej ciągle rozmawiano w naszym domu i wracano wspomnieniami. Uczucie do miasta rodzinnego było w naszym domu tak duże, że i mnie się ono udzieliło. Dlatego podjęłam studia w Warszawie i z radością chodziłam trasami wydeptanymi przez moich przodków. Aktualnie przebywam tu często i z radością.

Córko, chciałoby się powiedzieć: niedaleko pada jabłko od jabłoni, bo przecież ciebie też ciągnęło do Warszawy. I dopięłaś swego, teraz to jest twoje ważne miejsce na ziemi.  

To prawda, pokochałam stolicę. Ale wróćmy do twoich książek. Sporo jest w nich wątków kulinarnych, a w „Ostatnim pokoju” nawet jest dodatek z przepisami. A jakie smaki z dzieciństwa ty zapamiętałaś?

Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie określenia „smaki dzieciństwa” – chyba to będą bardzo proste dania: zupa biała z ziemniaczanymi kluskami, kaszka manna z topionym masłem, pierogi ruskie i budyń czekoladowy zaparzany z pianą i polany sokiem malinowym.  To menu odmładza mnie przynajmniej o… pół wieku.

Co poradziłabyś seniorom, którzy na emeryturze nieco się nudzą?

Przede wszystkim, żeby dbali o zdrowie, pielęgnowali życie towarzyskie, trzymali dietę, chodzili na spacery, zapisali się na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku, uczyli się języków obcych, nie bali nowinek technologicznych oraz zwiedzali przepiękną Polskę.