Straszenie seksem staje się edukacją seksualną. Kościół zrobi dosłownie wszystko, aby temat seksu został w jego łapach. Mamy w naszym kraju wojnę. Wojnę o seks. Pod płaszczykiem walki z „potopem demoralizacji” Kościół i konserwatywni hipokryci prowadzą zażartą krucjatę o to, żeby mieć całkowitą kontrolę w sprawach seksu. Walka jest zażarta, bo stawka jest wysoka. Oskar Wilde powiedział, że w życiu zawsze chodzi o seks, tylko w seksie chodzi o władzę.
W minioną sobotę w Częstochowie biskup Edward Frankowski ogłosił, że oto „nadszedł czas walki”. Hierarcha kościelny straszy uczeniem dewiacji już nawet przedszkolaków, promowaniem grzesznych zachowań, zachowań homoseksualnych, ideologii gender. Spod litanii kościelnych gróźb dla bezbożników przebija nutka nostalgii, że niestety nie można już straszyć paleniem na stosie. Takie niedobre teraz dla Kościoła czasy, że nawet nie mogą sobie spalić po mszy paru „haniebnych nihilistycznych ateistów”. Zamiast dorosłych na stos, prowadzą więc dzieci na kościelną edukację seksualną.
O seksie i antykoncepcji tylko na lekcjach religii
Niedawno na stronie archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej opublikowano „Katalog dobrych praktyk w relacjach duszpasterskich z dziećmi i młodzieżą”. Na końcu tego dokumentu znajduje się dziwny aneks ”Oświadczenie rodzica w sprawie tzw. edukacji seksualnej”:
„Oświadczam, że nie wyrażam zgody na uczestnictwo mojego dziecka w lekcjach / zajęciach / warsztatach / spotkaniach / pogadankach / apelach (…) oraz innych wydarzeniach organizowanych w szkole oraz po za nią, których temat nawiązuje do wymienionych poniżej zagadnień: edukacja seksualna, antykoncepcja (…). „
Halo!? Czyżby Abp Dzięga dostał oświecenia i wzywał rodziców do wypisywania się masowo z lekcji religii organizowanych na terenie szkoły? Bo tak się składa, że w tej chwili jedynym miejscem, gdzie można edukować młodzież o seksie i antykoncepcji są lekcje religii, prowadzone przez katechetów. Straszenie seksem staje się edukacją seksualną. Arcybiskup wzywając rodziców do bojkotu zajęć, na których pada słowo seks, powinien uwzględnić fakt, że przede wszystkim na lekcjach religii seksu jest pod dostatkiem. Chociaż trzeba przyznać, że w kościelnych podręcznikach słowa związane z erotyką mają swoje oryginalne zamienniki i tak zamiast „braku seksu” młodzi ludzie uczą się o „drodze do czystości”, a zamiast seksu mają „akty nieczystości”.
Nauka religii uczy dbania o interesy konserwatywnych, penisocentrycznych hipokrytów
Podobno Kościół chroni polską młodzież przed edukacją seksualną. Owszem tak, chodzi o ochronę, ale nie dzieci, tylko monopolu na kościelną edukacją seksualną. Lekcje religii są obecne we wszystkich szkołach i są jedynym powszechnym i oficjalnym źródłem informacji o seksie. Kościół i konserwatywni politycy (czyli prawie wszyscy w naszym kraju) zrobią dosłownie wszystko, żeby temat seksu został w ich łapach. Młodzież ma wychodzić z polskich szkół z mocnym przekonaniem, że heteroseksualnym chłopcom i mężczyznom wolno więcej, dziewczynki, kobiety powinny się rozmnażać, wstydzić się i czuć się winne złych rzeczy, które inni dla nich przygotowali, a podstawową wartością w seksie nie jest bezpieczeństwo i komfort obu stron, tylko…całkowity brak seksu, ups, moja pomyłka, to się nazywa - zachowanie czystości. W otoczce religijnej słodyczy młodym ludziom na lekcjach religii sprzedaje się kłamstwa, przepisy na traumy i zahamowania seksualne oraz przyzwolenie na wykluczanie „innych” i przemoc. I tak ma zostać na wieki, wieków amen.
Oto przykład pigułki wiedzy na temat seksu z podręcznika do religii pod tytułem „Żyć w miłości Boga” wyd. Święty Wojciech:
„Konsekwencje niezachowania czystości przedmałżeńskiej:
Duchowa śmierć przez zerwanie więzi z Bogiem,
Kształtowanie niedojrzałości osobowości przez hedonistyczne podejście do życia,
Przedmiotowe traktowanie ludzi
Obniżanie poczucia własnej wartości
Możliwość uzależnienia się od seksu”
Książka do religii wszelkie akty „nieczystości” nazywa wykroczeniem przeciw samemu Stwórcy. Seks poza małżeński, przedstawiany jest jako występowanie przeciwko samemu Bogu. Gruba sprawa. Jaki tego efekt mamy? Poczucie grzechu z powodu doszukiwania się przyjemności z seksu na lata, jeśli nie na całe życie gwarantowane. Wstyd i wstydliwość są z kolei nazywane w religijnym języku „oznaką własnej godności”. A dziewczynki wbija się w poczucie winy, bo tu cytuję podręcznik: „wiele dziewcząt zaprzepaszcza nieraz szanse na dojrzałą ludzką miłość z powodu histerycznego pośpiechu w zdobywaniu chłopców, również przez prowokowanie (!?) współżycia seksualnego.” I dodatkowo uczy się młode kobiety, że same są sobie winne, jeśli coś je spotka złego w przestrzeni seksualnej: ”Mój sposób bycia nie jest obojętny dla chłopaka. Zwracam uwagę na moje zachowanie dla naszego wspólnego dobra”. Wstydliwość jako sposób na uchronienie się przed przemocą seksualną? Przecież winny gwałtu jest zawsze gwałciciel! Ale jak widać nie na kościelnej edukacji seksualnej, tutaj za przemoc, jakiej doświadczają, muszą tłumaczyć się ofiary - dziewczynki i kobiety. I nikt im ręki nie poda, bo przecież zboczyły z „drogi czystości” i „zawiodły zaufanie”.
Te wszystkie potworne, niesprawiedliwe i krzywdzące rzeczy podane są w otoczce religijnej słodyczy. Bóg cię kocha słonko pod jednym małym warunkiem: że będziesz grzecznie rozsuwać nogi, tak my tego sobie życzymy. Inaczej uznamy cię za łatwowierną, nieczystą, grzeszną, samą-sobie-winną. I ostrzegamy cię, że nikt, dosłownie nikt nie stanie po twojej stronie, jeśli będziesz przeciwstawiać się kościelnemu i męskiemu monopolowi na rozum, siłę i prawo decydowania, co wolno, a czego nie wolno robić ci ze swoim ciałem. W wojnie o seks kościół nie bierze jeńców: straszy bezbożnym potopem demoralizacji, promowaniem homoseksualizmu, szalejącymi demonami, niszczeniem małżeństw i rodzin, gorszeniem dzieci, a wszystkich wokół, którzy wejdą na zawłaszczony przez nich w debacie publicznej obszar seksu - obrazą uczuć religijnych i procesami sądowymi.
Edukacja seksualna oparta na abstynencji krzywdzi nastolatki
Abstynencja jako sposób edukowania młodych osób w sprawach seksu, utrwala krzywdzące stereotypy na temat płci, wprowadza dezinformację, podwyższa ryzyko takich zjawisk jak niechciane ciąże, czy przemocy seksualna, oraz wyklucza osoby homoseksualne. I funduje legionom ludzi w polskich sypialniach poczucie winy i grzechu w związku z tak normalnym elementem dorosłego życia, jakim jest seks. Wstyd, brak umiejętności rozmów o seksie utrudnia dziewczynom wyznaczanie granic, a chłopcom daje przyzwolenie po sięganie po to, na co mają ochotę, bez potrzeby zapytania i uzyskania pozwolenia od swojej partnerki. Jeśli młoda kobieta nie potrafi mówić o sprawach intymnych, nie przejdzie jej przez gardło jasne postawienie sprawy w łóżku, że nie będzie seksu, jeśli Janek czy Franek nie założy gumki. Dla kogoś, komu wbijano do głowy, że liczy się czystość, takie sprawy jak ochrona swoich potrzeb, swojego komfortu, bezpieczeństwa w przestrzeni seksualnej staje się sprawą niezwykle trudną. A jeśli na lekcji religii uczono mnie, że skoro rezygnując z abstynencji rezygnuję z „godności”, to wiadomo, że zgrzeszyłam, zawiodłam zaufanie i nie mam prawa liczyć na pomoc i wsparcie. Adwokatom edukacji seksualnej opartej na abstynencji zależy na propagowaniu swojej ideologii i utrzymaniu władzy, a nie na dbaniu o młode osoby.
Czas powiedzieć prawdę: seks nie jest grzechem
Chciałabym dla odmiany wszystkim młodym dziewczynom i chłopakom, którzy w polskich szkołach na religijnych naukach seksualnych straszeni są seksem, powiedzieć prawdę: seks nie jest grzechem. Ani w związku małżeńskim, ani poza nim. Seks jest przyjemny, dorośli ludzie kochają się, bo dzięki temu czujemy się dobrze. Seks jest dobry, o ile obie strony wyraziły na niego entuzjastyczną zgodę i o ile wszystkim partnerom jest komfortowo i przyjemnie. Troszczcie się o siebie, o swoich partnerów i bawcie się dobrze. Nie słuchajcie biskupów, arcybiskupów, polityków zajmujących się waszym seksem i odmawiajcie wstydzenia się. A radość z życia i z seksu niech zawsze będzie z Wami.
Joanna Keszka