Aleksander Doba to przykład człowieka, który udowadnia, że wiek nie jest żadnym ograniczeniem. 68-letni podróżnik wziął los w swoje ręce i jest nie tylko aktywny fizycznie, ale także intelektualnie
– niedawno miała miejsce premiera jego książki pt. „Olo na Atlantyk”. Jak widać niedosłuch wcale nie musi być przeszkodą, w spełnianiu marzeń. Można znaleźć pasję, która całkowicie pochłonie nasze życie i pomoże nabrać dystansu do dotychczasowych problemów i zmartwień. 1 października na całym świecie obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób Starszych. Ten dzień ma na celu uświadomić nam, że seniorzy – nasze babcie czy dziadkowie – też potrzebują uwagi i zrozumienia. Ten dzień powinien także pokazać osobom starszym, że wiek nie jest żadnym ograniczeniem, dopóki dbamy o swoje zdrowie i nie zaniedbujemy pierwszych objawów. Zachęcamy do przeczytania wywiadu z Aleksandrem Dobą, który powinien być nie tylko inspiracją, ale także przykładem dla wszystkich ludzi.
Aleksander Doba – zdobywca tytułu Podróżnika Roku 2015 National Geographic. Jako pierwszy człowiek w historii samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki. Jest dwukrotnym Akademickim Mistrzem Polski w Kajakarstwie Górskim. W 2012 roku napisał książkę „Olo na Atlantyku”, która opowiada o jego wyprawach.
Anna Święcka-Głowacka: Główny problem ludzi w średnim wieku jest taki, że kiedy zauważają pierwsze objawy niedosłuchu, robią wszystko, aby nie dopuścić do siebie myśli, że ich słuch szwankuje. Takie osoby przez całe lata stosują różne strategie zanim powiedzą: „tak, mam niedosłuch, muszę coś z tym zrobić”. Jako Fundacja chcemy to zmienić. To nie jest wstyd. Tak się po prostu dzieje, bo taka jest fizjologia człowieka… Czy mógłby Pan powiedzieć, kiedy zaczęły się u Pana problemy słuchowe?
Aleksander Doba: Kiedyś byłem szybownikiem, miałem częste, wszechstronne badania. Żeby otrzymać pozwolenie na latanie szybowcami stan zdrowia musiał być bardzo dobry. Spełniałem te wymagania. Potem zaczęło się jednak pogarszać. Teraz mam ponad 68 lat. Ale jeszcze przed „pięćdziesiątką” zauważyłem, że mam gorszy słuch.
Czy pamięta Pan, co było impulsem, który skłonił Pana do podjęcia działania w walce z problemami słuchowymi? Dla niektórych takim momentem jest sytuacja zagrażająca życiu. Pewna Pani, która zgłosiła się do Fundacji przedstawiła to tak: „byłam na pasach i nie słyszałam jak przejeżdżał samochód. I by mnie przejechał. Wtedy postanowiłam coś zrobić”. Miał Pan podobne sytuacje?
Na szczęście nic takiego mi się nie przytrafiło. Lubię spędzać czas z ludźmi. I chyba właśnie podczas spotkań ze znajomymi zrozumiałem, że muszę coś z tym słuchem zrobić. Kiedy rozmawialiśmy w kilka osób, ktoś opowiedział jakiś kawał, a ja czegoś nie dosłyszałem. Inni się śmiali po usłyszeniu dowcipu, a ja nie usłyszałem puenty… Inni się śmiali, więc ja też się śmiałem, tylko nie wiedziałem z czego. To takie głupie uczucie. Bałem się, że jeśli ktoś o coś zapyta, to nie usłyszę i nie zrozumiem, a jak nie zrozumiem, to nie odpowiem na pytanie. I tak się zdarzało kilka razy… Przez to czułem się wykluczony. Stwierdziłem, że część wrażeń po prostu mi umyka, więc postanowiłem to zmienić.
Jakie kroki podjął Pan w walce z niedosłuchem? Gdzie poszedł Pan sprawdzić, co jest z tym słuchem nie tak?
Widziałem różne reklamy z informacjami, że zapraszają na bezpłatne testy słuchu. W końcu skusiłem się na te badania, to chyba była firma GEERS. Okazało się, że mam gorszy słuch. Miałem wtedy okazję sprawdzić, jak działają aparaty słuchowe – usłyszałem dźwięki, których już normalnie nie odbierałem. Uświadomiłem sobie, że w tych aparatach lepiej słyszę, więc postanowiłem w nie zainwestować. I już czułem się trochę lepiej.
Czy łatwo było się Panu przystosować do noszenia aparatów słuchowych?
Na początku traktowałem je jako protezę. Nie używałem ich stale, tylko w niektórych momentach. Tak sobie myślałem, że jak będę korzystał na co dzień z tych aparatów, to mój zmysł słuchu ulegnie szybszemu zniszczeniu. Starałem się te resztki słuchu tak jakby „ćwiczyć”. Ale niestety, gdy dochodziło do rozmowy z kilkoma osobami, musiałem włożyć aparaty. Wkrótce okazało się, że ubytek słuchu się pogłębiał i musiałem stosować coraz lepsze modele. Zrozumiałem, że skoro jestem tak aktywny towarzysko, to muszę mieć dobre aparaty i coraz częściej je nosić, bo bez tego po prostu nie mogę funkcjonować.
Czy był Pan zadowolony z aparatów, które Pan kupił? Spełniły Pana oczekiwania?
Faktem jest, że żaden aparat nie zastąpi naszego naturalnego słuchu, ale może podnieść komfort naszego życia. Miałem do czynienia z różnymi modelami aparatów – lepszymi, gorszymi. Jest między nimi duża różnica. Jak zainwestujemy w taki najprostszy, który umożliwi nam komunikację z ludźmi, to już jest wielki postęp, ale jeśli kogoś stać na lepszy, droższy, to warto. Aparaty są coraz doskonalsze, można je zaprogramować i dostosować do różnych sytuacji życiowych. Lepszy aparat niestety znaczy droższy. Ale radzę spróbować, zwłaszcza tym ludziom, którzy mają wyraźne problemy ze słuchem. Myślę, że wszystkie osoby, które mają ubytek słuchu i zdecydowały się na zakup aparatu podzielą moją opinię, że można z tymi aparatami normalnie żyć.
Miał Pan jakieś trudności związane z używaniem aparatów?
Nie. Z moimi aparatami radzę sobie doskonale. Co prawda trzeba o nie specjalnie dbać –należy je czyścić, pilnować, żeby były w suche, pamiętać, że nie można w nich chodzić w czasie deszczu. Takie ograniczenia w zakresie obsługi są może większe niż w przypadku okularów, ale za to okularów nie można ukryć.
Ukrywa Pan swoje aparaty? Czy jest to wstydliwa sprawa?
Nie ukrywam specjalnie aparatów, a nawet często się nimi chwalę i mówię, że to dzięki nim dobrze słyszę. Mam teraz długie włosy i aparatów w ogóle nie widać. Panie też mają różnej długości włosy, także można je schować… jeśli ktoś się wstydzi. Choć myślę, że nie ma się czego wstydzić. Ludzie mają różne dolegliwości – takie są właściwości organizmu. Jeden ma lepszy słuch, a drugi ma coś innego. Kiedy cierpimy na niedosłuch możemy te dolegliwości zmniejszyć albo prawie je usunąć poprzez noszenie aparatów.
Czy ktoś z Pana najbliższych cierpi na niedosłuch?
U mnie jest to chyba sprawa genetyczna, mój ojciec miał problemy ze słuchem. Miał jakiś aparat, pokazywał mi go, ale właściwie go nie używał. Pamiętam, że musieliśmy do niego mówić głośno i wolno.
A jak żona zareagowała na pierwsze objawy Pana niedosłuchu?
Żona ma świetny słuch. Nie zdawałem sobie sprawy, że w naszym słyszeniu jest aż taka różnica. Czasem mówiłem do kogoś po cichu, niby po cichu – zanim zacząłem używać aparatów – a ten mój szept był taki, że żona słyszała z daleka. Żeby coś słyszeć w telewizji bez aparatów słuchowych, musiałem bardzo głośno nastawiać telewizor. Żona wtedy zwracała mi uwagę, że przecież sąsiedzi to wszystko słyszą. Ale ja nic nie słyszałem… Stwierdziłem, że jednak muszę używać aparatów słuchowych częściej i korzystać z modeli lepszej jakości. Nie powiem, że w aparacie czuję się tak, jakbym miał wspaniały słuch, bo to jest jednak coś sztucznego, ale mam komfort. Nie muszę już udawać, że słyszę – bo słyszę naprawdę!
Czy zabiera Pan aparaty na swoje wyprawy kajakowe?
Staram się ich używać w kontaktach z ludźmi, ale zdaje sobie sprawę, że mają różne uwarunkowania techniczne i pewne ograniczenia, dlatego korzystam z nich ostrożnie podczas wypraw.
Skoro jesteśmy już przy temacie kajakarstwa… Czy Andrzej Armiński jest konstruktorem pańskiego kajaka? Czy miał Pan udział w jego tworzeniu?
Można tak powiedzieć. Naszkicowałem, jak wyobrażam sobie kajak zbudowany specjalnie dla mnie i szukałem producenta. Mój szkic został przerobiony na projekt, a potem budowany był w stoczni szczecińskiej – w takiej technologii i z takich materiałów, z których konstruuje się jachty. Cały proces trwał prawie rok. Trzech młodych projektantów przerabiało mój szkic na projekt, a potem mnóstwo czasu zajęła sama produkcja.
I już mógł Pan wyruszyć nim w podróż?
Nie tak od razu. Później miałem jeszcze próby wodne na Jeziorze Dąbskim i Zalewie Szczecińskim. Wtedy okazało się, że konieczne są jeszcze pewne przeróbki, bo trudno od razu wymyślić coś idealnego, co będzie spełniało wszystkie wymagania. Chociaż z wieloma problemami umiałem sobie poradzić sam. Jako zaradny inżynier-mechanik potrafiłem nawet z materiałów odpadowych zrobić zabezpieczenia, kiedy na przykład woda lała mi się na głowę…
Grunt to umieć sobie poradzić w każdej sytuacji. Bardzo dziękuję Panu za rozmowę i życzę sukcesów podczas kolejnych wypraw!