37 lat od pierwszego udanego przeszczepu serca w Polsce

Andrzej Bochenek

Serce zostało wycięte i pojawiła się taka duża pusta jama w klatce piersiowej. Wtedy pomyślałem, co my zrobimy, jeżeli nie uda się tego serca przeszczepić?” – wspomnienia prof. Andrzeja Bochenka. 5 listopada 1985 roku, wbrew dezaprobacie środowiska medycznego, w obliczu niezliczonych przeszkód, prof. Zbigniew Religa wraz z prof. Andrzejem Bochenkiem i prof. Marianem Zembalą przeprowadził pierwszy w Polsce udany przeszczep serca. Był to wielki sukces i przełom medycyny.

Ten wyjątkowy dzień wspomina prof. dr hab. n. med. Andrzej Bochenek, który obecnie jest konsultantem ds. kardiochirurgii Grupy American Heart of Poland.

Opowieść Pana Profesora TUTAJ

Pierwszy pacjent, u którego przeszczepiono serce w Zabrzu był rolnikiem z Krzepic i miał krańcową postać niewydolności serca. Dawcą był młody mężczyzna, u którego na skutek wypadku samochodowego stwierdzono śmierć mózgu.

– Pamiętam, jak wszyscy byliśmy niesamowicie rozentuzjazmowani, wiedząc że ten przeszczep serca się zdarzy lada moment. Czy byliśmy przygotowani? Wydaje mi się, że tak – na tyle, na ile można było być przygotowanym 37 lat temu, bez możliwości dostępu do nowoczesnej telekomunikacji, do internetu, do źródeł wiadomości, które obecnie pojawiają się natychmiast. Najbardziej z nas wszystkich był przygotowany oczywiście Zbigniew Religa, a my wszyscy staraliśmy się doczepić do tego „pędzącego pociągu”, którym był Pan Profesor.

– Dzień był równie ponury jak dzisiaj. Za oknem była mżawka, ale entuzjazm, który był na salach operacyjnych, nie pozwalał na to, żeby zastanawiać się, jaka jest pogoda. Dawca był na jednej sali operacyjnej, na drugiej sali był odbiorca. Marian Zembala razem z prof. Religią przygotowywali serce do pobrania dawcy, ja byłem przy stole operacyjnym, gdzie leżał jego biorca. Do każdego z nas należała jakaś część tej operacji. Trzeba było otworzyć klatkę, skalibrować tętnice, żyły, podłączyć chorego do krążenia pozaustrojowego. W międzyczasie profesor Religa z Marianem Zembalą wycięli serce i pojawili się na sali operacyjnej. Zamieniliśmy się i ja asystowałem panu profesorowi do tego pierwszego przeszczepu. Oczywiście Marian Zembala też był razem z nami – mówi.

– Pamiętam, pod jak ogromnym wrażeniem byłem całej sytuacji. Serce zostało wycięte i pojawiła się taka pusta jama w klatce piersiowej, bardzo duża, bo serce pacjenta było przerośnięte i niewydolne, a serce dawcy mniejsze. I zastanawiałem się, co my zrobimy, jeżeli nie uda się tego serca przeszczepić? Tutaj sytuacja była zero-jedynkowa – tego zniszczonego serca nie można by już było przecież wszczepić z powrotem. Trzeba było zrobić wszystko, żeby wszczepić nowe serce. I muszę powiedzieć, że pod największym wrażeniem byłem obserwując profesora, który z wielką precyzją i bez niepotrzebnego stresu idealnie wykonał ten zabieg. Nie było krwawienia operacyjnego. Po pewnym czasie serce zaczęło bić, nerki zaczęły pracować i chory został przewieziony na salę pooperacyjną. Entuzjazm był bardzo wielki. W tym momencie wydawało nam się, że już jesteśmy znawcami od transplantologii. Ale w rzeczywistości to była jeszcze bardzo długa droga – zaznacza profesor.

– Niestety, pacjent był w bardzo złym stanie – nie z uwagi na serce, ale zniszczone nerki i układ odpornościowy. To spowodowało, że bardzo szybko pojawiły się powikłania. Nie mieliśmy jeszcze także pełnej wiedzy dotyczącej leków represyjnych. Oznaczanie preparatów represyjnych było bardzo utrudnione. Preparat trzeba by odwieźć do Warszawy, do jedynego chyba ośrodka w Polsce, który potrafił je oznaczać. To powodowało bardzo wiele problemów. Zbyt duże dawki cukru mogły powodować niewydolność nerek, zbyt małe mogły powodować odrzut.

– Dlatego ten pierwszy przeszczep pamiętam jako wielkie wydarzenie, ale też jako wielką walkę o to, by chory przeżył. To nie było takie proste, szczególnie w tamtych czasach, kiedy były np. problemy z dostępnością do krwi. Pamiętam, że niezwykle pomagała nam wtedy jednostka wojskowa, która znajdowała się w Zabrzu i żołnierze masowo przychodzili oddawać krew, żeby ratować chorych. Nie schodziliśmy z dyżurów czasami przez parę dni. Z perspektywy czasu myślę, że na pewno powodowało to różne stresy nie tylko u nas, ale też w rodzinie. Ale wówczas robiliśmy to z własnej, nieprzymuszonej woli. Bo byliśmy pełni zapału. Bo prof. Religa stwarzał takie wrażenie, że jeżeli te rzeczy nam się udadzą, to wkrótce my sami będziemy robili przeszczepy, to my będziemy przewodzić takim operacjom. To było niezwykle zachęcające dla młodych ludzi i pokazuje, jakim niezwykłym liderem był prof. Religa. Nie tylko sam bardzo ciężko pracował, potrafił też zachęcić ludzi, by pracowali razem z nim. – dodaje.

Dzisiaj sytuacja w transplantologii zmieniła się diametralnie. Transplantacja stała się niemalże rutynową operacją. W samym tylko Zabrzu poziom wykonanych transplantacji można mierzyć w setkach, a może nawet tysiącach. Oczywiście są to nie tylko przeszczepy serca.

– Kolejnym etapem, który także rozpoczęliśmy, był przeszczep płuc. Tym co obecnie stanowi największą przeszkodę dla transplantacji jest dostępność organów. Nie dotyczy to tylko Polski, ale całego świata. Dlatego intensywnie pracuje się nad metodami mechanicznego wspomagania. Takie badania rozpoczęliśmy również w Zabrzu. Pierwsze urządzenia do wspomagania, produkowane przez Fundację Rozwoju Kardiochirurgii, wielu pacjentom uratowały życie – dzięki nim chory może doczekać do momentu, gdy pojawi się dawca i wykona się transplantację serca. Coraz częściej mówi się już o tym, że pewne urządzenia będą tzw. terapią docelową, czyli że wszczepienie niewielki maszynki wspomagającej serce może doprowadzić do tego, że pacjent wróci do normalnego życia.

– I to wszystko zaczęło się 37 lat temu. Pamiętam jak pierwszy raz pojawiłem się w gabinecie profesora, gdy wróciłem z Anglii. Powiedział wtedy: dobrze, że wróciłeś, bo są nam potrzebni tacy ludzie. Będziemy przeszczepiać serca, będziemy tworzyć urządzenia do wspomagania serca. Popatrzyłem się na profesora, na brudne wtedy jeszcze mury starego szpitala na Curie-Skłodowskiej i budującego się szpitala w Śląskim Ośrodku Kardiologii i pomyślałem sobie co to – za przeproszeniem –za fantasta i wariat? W Polsce jeszcze nie robi się wystarczającej liczby operacji bypassów i zastawek, a on mi mówi o przeszczepach serca i urządzeniach do wspomagania?! Czas pokazał, że nie miałem wtedy racji. I do dzisiaj uważam, że tacy ludzie, tacy liderzy, którzy wybiegają ponad przeciętność, są nam bardzo potrzebni. Bo to dzięki prof. Relidze i dzięki. prof. Zembali, który bardzo zaangażował się w program transplantologii, polska transplantologii i polska kardiochirurga są teraz na światowym poziomie. – podsumowuje prof. Andrzej Bochenek.