Wnuczkowa mafia

Wnuczkowa mafia okladka

Polecam Państwa uwadze ważną książkę Hanny Dobrowolskiej "Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko" (Wydawnictwo Harde, premiera 16.10.2019), odsłaniającą kulisty działania grupy przestępczej Arkadiusza Ł., pseudonim Hoss. Równie ważny jak historia kryminalna, jest aspekt społeczny, jako że ofiarami przestępców padają przede wszystkim ludzie starsi.

Tylko przez pierwsze sześć miesięcy 2019 roku polscy emeryci stracili przez mafię wnuczkową blisko 30 milionów złotych.

Wnuczkowa mafia to:

> dobrze udokumentowany wątek kryminalny i opisana metoda oszustwa
> rozmowa z psychologami z Uniwersytetu Gdańskiego, którzy zajmują się problemem bezpieczeństwa seniorów: prof. dr hab. Beatą Pastwą-Wojciechowską i drem Marcinem Szulcem

Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a wszystko Ci zabiorą” - reportaż, który trzeba przeczytać, by wiedzieć, jak się obronić.

NAJWAŻNIEJSZY REPORTAŻ ROKU

Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko

3 września 2019 roku Arkadiusz Ł.., pseudonim Hoss, wyrokiem Sądu Okręgowego w Poznaniu został skazany na 7 lat więzienia za wyłudzenie milionów złotych od obywateli Niemczech, Szwajcarii i Luksemburga. Jego przestępcza działalność w Polsce stała się tematem dokumentu „Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko”, który ukaże się 16 października nakładem Wydawnictwa Harde. Książka jest efektem kilkuletniego dziennikarskiego śledztwa Hanny Dobrowolskiej: lektury kilkuset tomów akt sądowych, rozmów z ofiarami i sprawcami oraz współpracy z policjantami z wydziału kryminalnego.

Jak pisze autorka we wstępie, w książce równie istotne jak sensacyjny wątek Hossa i jego kamratów są historie ofiar złodziejskiego procederu. To w większości starsi ludzie, których oszuści - metodą „na wnuczka” - pozbawiali oszczędności całego życia. Swoim dramatem zdecydowały się podzielić z Hanną Dobrowolską tylko trzy osoby. Ku przestrodze. Większość pokrzywdzonych milczy jednak ze wstydu i poczucia winy, które potęguje jeszcze niezrozumienie rodziny. Niektórzy zmarli wskutek stresu niedługo po przestępstwie. Książkę zamyka rozmowa z prof. dr hab. Beatą Pastwą-Wojciechowską i drem Marcinem Szulcem  z Uniwersytetu Gdańskiego, którzy wyjaśniają, dlaczego starsze osoby tak łatwo wykorzystać  i dlaczego to przedstawiciele młodszego pokolenia są za to pośrednio odpowiedzialni.

Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko” - doskonale udokumentowana i świetnie napisana książka – spełni oczekiwania zarówno miłośników sensacji i kryminalistyki oraz osób zainteresowanych literaturą faktu, jak i zagadnieniami z pogranicza psychologii i socjologii.. Przedstawia na przykładach metodę „na wnuczka” i jej ojca chrzestnego – Arkadiusza Ł., oraz innych sprawców,. Prowadzi krok po kroku przez działania operacyjne – trudne z racji wielopoziomowej struktury wnuczkowych gangów i ich międzynarodowej działalności - prowadzone przez polską i niemiecką policję, Relacjonuje zatrzymania i procesy, zawiera statystyki, fragmenty akt, stenogramy podsłuchów, zeznania, wreszcie bogaty materiał zdjęciowy ilustrujący m.in. niebywałe bogactwo przestępców.

Hanna Dobrowolska Autorka

Wnuczkowa mafia. Powiedz im, co masz, a zabiorą Ci wszystko” przykuwa uwagę od pierwszej do ostatniej strony, zdumiewa i porusza. Przeczytaj z ciekawości. Przeczytaj dla bezpieczeństwa swojego i bliskich. Ofiarą może stać się Twoja mama, Twój dziadek. Ty? Wydawnictwo Harde oraz Hanna Dobrowolska zapraszają do lektury tej ważnej książki.

 

 

Fragment ksiązki numer 1

Gdzie ten oszust ma sumienie?

‒ Te 30 tysięcy, które im oddałam, to były moje jedyne oszczędności. Gromadziłam je przez ostatnich 15 lat. Mam niewielką emeryturę, odkładałam każdy grosz. Wszystko, co się dało, kupowałam na promocjach, nieraz jadłam przeterminowane jedzenie, żeby tylko mi wystarczyło.

Moja rodzina nie wiedziała, że coś odkładam. Wolałam nic nie mówić, zawsze by się znalazł ktoś, komu przydałyby się pieniądze. A ja chciałam być przygotowana, żeby na późną starość nie być dla syna ciężarem. Żebym mogła godnie dożyć swoich ostatnich dni w jakimś ośrodku. Przecież moich bliskich na to nie stać, to są drogie rzeczy… ‒ kobieta nie kryje łez. – Wracam do tej sprawy cały czas, najczęściej, gdy nie mogę spać. Przypominam sobie to wszystko: jak mogłam tak postąpić, tak dać się oszukać? – obwinia się pokrzywdzona.

Po tym zdarzeniu kobieta długo nie wychodziła z domu, a potem wyjechała do krewnej.

– Ile ja zdrowia straciłam. Chybabym się wykończyła, gdybym wtedy została sama – tłumaczy.

Wstyd i upokorzenie towarzyszyły emerytce także kilka tygodni po oszustwie, gdy policja zatrzymała sprawców. W mediach pojawiła się informacja o sprawie. W małej miejscowości, gdzie mieszka pani Jadwiga, takie wieści szybko się rozchodzą. Kobieta była zaczepiana przez sąsiadów na ulicy, dopytywali, czy to ona dała się tak oszukać.

‒ Nie kłamałam, bo po co? Ludzie i tak już swoje wiedzieli – wyznaje szczerze emerytka.

Staruszka często myśli o oszustach, którzy wmówili jej, że wnuczek miał wypadek.

‒ To niesamowite, że potrafią tak omotać człowieka, że nie zdąży się zastanowić. Gdzie jest sumienie ludzi, którzy potrafią tak postępować? Kiedyś nie było w społeczeństwie takiej podłości – mówi.

Urodzona w 1936 roku kobieta pamięta trudne czasy niemieckiej i radzieckiej okupacji.

‒ Jestem nauczona, że drugiemu człowiekowi w potrzebie zawsze trzeba pomoc, rękę podać. Mama nas tego nauczyła. W trudnych czasach zawsze znalazł się w naszym domu kawałek chleba dla głodnego człowieka. I też zawsze robiłam, co mogłam, żeby ratować drugą osobę. A bliskiemu oddałabym wszystko. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można drugiego człowieka tak wykorzystać. Dotąd nie miałam do czynienia z oszustami, to i nie wiedziałam, że mogę zostać tak oszukana. Czasem się zastanawiam, czy musiałam oddać im wszystko, co miałam. Ale jak miałabym nie pomoc własnemu wnuczkowi? Gdybym miała wtedy więcej pieniędzy, pewnie też oddałabym wszystko…

 

Fragment ksiązki numer 2

Luwr na Żelaznej

O tym, że oszustwa metodą „na wnuczka” mogą być źródłem bajecznego bogactwa, Polacy dowiedzieli się dopiero późną wiosną 2014 roku. Pierwszymi, którzy o tym usłyszeli, byli mieszkańcy kamienicy mieszczącej się przy ulicy Żelaznej 67 w Warszawie. Ten niepozorny szary budynek z końca lat 90. od miesięcy obserwowany był przez najlepszych funkcjonariuszy Wydziału Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji. A dokładnie – interesował ich mieszkający

pod numerem 68 Arkadiusz Ł. ps. „Hoss”.

Wtorek, 27 maja, godzina 6 rano.

‒ Otwierać, policja! – krzyczeli funkcjonariusze pod drzwiami do mieszkania „Hossa”. Wiedzieli, że jest w domu, a z czwartego piętra nigdzie im nie ucieknie. Chwilę trwało, zanim żona podejrzanego, ubrana w piżamę, otworzyła policjantom. Gdyby przeciągnęła ten moment, zastosowaliby swój uniwersalny klucz, czyli łom do wyważania drzwi. Na filmie, który pokazali mi funkcjonariusze, od samego początku słychać przeraźliwe krzyki Sylwii K. i jej dorosłej córki. Kobiety zachowywały się, jakby tymi dźwiękami próbowały ogłuszyć interweniujących.

‒ Ale o co chodzi? Może by pan powiedział, o co chodzi?! Bo ja nie wiem. A walicie w drzwi, jakby jakieś morderstwo było! – wołała Sylwia K., udając zaskoczenie zaistniałą sytuacją. Policja szybko wyjaśniła awanturującej się kobiecie, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała nakaz zatrzymania jej męża pod zarzutem oszustw i udziału w zorganizowanej grupie przestępczej.

Kobieta wraz z córką i wnuczką zostały zabrane przez policjantów do salonu. Sylwia K. siedziała w piżamie na welurowej kanapie, odpalała jednego marlboro light od drugiego, a niedopałki gasiła w kryształowej popielnicy.

Była wyraźnie zdenerwowana, podnosiła głos. – Kto miał działać w grupie?! – krzyczała do policjantów i z niedowierzaniem kręciła głową. Wpadła w histerię, gdy weszli do sypialni, w której przebywał jej mąż.

– On jest chory na serce! – łkała.

Śpioch w złotej pościeli

Boss wnuczkowej mafii w niczym nie przypominał króla opływającego w dostatki. Był potargany, miał na sobie granatowe szorty i wyciągniętą koszulkę, która ledwo okrywała mu opasły brzuch. Siedział na brzegu tapicerowanego, wysadzanego kryształami małżeńskiego łoża ze złotą pościelą i poduszkami z wyhaftowanym logo projektanta Emanuela Berga.

‒ Myślę, że chciał wyglądać na zaspane niewiniątko. Nawet mu się udało. Kilka razy probówaliśmy go zapytać, jak się nazywa i kiedy się urodził. Najpierw twierdził, że nie pamięta, a później, że nie rozumie, co do niego mówimy – opowiada mi jeden z policjantów, który podejmował interwencję u „Hossa”. Pamięta, że Arkadiusz Ł. przedstawił policjantom teczkę z dokumentacją medyczną, która miała uwiarygadniać chorobę serca, o której wspomniała wcześniej jego żona.

– Zaczął się dziwnie zachowywać, mówił, że mu słabo. Wezwaliśmy pogotowie – wspomina kryminalny.

W czasie gdy „Hoss” odgrywał przed ratownikami scenę konającego ze stresu niewinnego człowieka, policjanci zgodnie z poleceniem prokuratora dokonali „przeszukania zajmowanych przez Arkadiusza Ł. pomieszczeń, (…) jego osoby oraz użytkowanych przez niego pojazdów w celu znalezienia rzeczy mogących pochodzić z przestępstw lub służyć do ich popełniania”. Mieli się skupić na zabezpieczeniu gotówki, biżuterii, telefonów komórkowych, kart sim i tabletów.

Dom Pérignon i porcelanowy raj

‒ Byłem już na wielu zatrzymaniach u naprawdę bogatych ludzi. Ale takiej chaty nigdy w życiu nie widziałem. Nie bawili się w Ikeę. Tam było jak w pałacu. Nie przesadzę, gdy powiem, że wszystko dosłownie ociekało złotem – wyznaje mi po pięciu latach od akcji jeden z policjantów. Jego słowa potwierdza nagranie z mieszkania przy Żelaznej. Operator kamery uchwycił w trakcie tej interwencji niespotykane bogactwo. Stół w jadalni nakryto serwetą wyszywaną kryształami, a drewniany blat ledwo było widać spod złotych dekoracji. Najbardziej zaskakiwała złota taca z ośmioma kieliszkami i nieotwartą butelką szampana Dom Perignon Vintage Rose z 1998 roku, który kosztuje około 8 tysięcy złotych za sztukę. Obok stała tekturowa etykieta z informacją w kolorze różowego złota informującą o roczniku trunku.

‒ Wyglądało, jakby oni czekali, aż ktoś przyjdzie, żeby to podziwiać i robić zdjęcia. Przecież nikt nie trzyma takiego szampana na stole jako dekoracji – komentuje policjant. W tym samym pomieszczeniu stał też kredens, na którym lśnił złocony serwis deserowy z porcelany wykonany w słynnej na całym świecie XVIII-wiecznej manufakturze porcelany w Miśni w Niemczech. Podobne eksponaty można podziwiać np. na Zamku Królewskim w Warszawie.

To zbytek, na ktory mogą sobie pozwolić naprawdę nieliczni. Drugi podobny komplet stał w gablocie w korytarzu. Nad saksońską zastawą wisiał obraz, także w złotej ramie. Jak ustalili policjanci, była to scena alegoryczna autorstwa nieznanego malarza wykonana w połowie XIX wieku. Dzieło w takiej właśnie oprawie zostało kupione w stołecznym domu aukcyjnym Atena w 2009 roku. To prawdopodobnie właśnie o tym obrazie mówiło się w środowisku romskim, że jest wart tyle, ile samochód. Bogactwo „Hossa” było powszechnie znane i szeroko omawiane przez Romow nie tylko w Warszawie. Wielu chciało żyć tak jak on. Ale to wciąż nie wszystkie muzealne eksponaty w domu „Hossa”. XIX-wieczne szafki i konsole w stylu Boulle’a wykańczane marmurem i złotem, warte po kilkanaście tysięcy złotych za sztukę, stały przy każdej ścianie. Policjantów przyćmiła ilość dzieł sztuki i złota. W każdym pomieszczeniu wisiała rama z mniejszym lub większym obrazem, ale największą oprawę „Hoss” i jego rodzina przygotowali dla… gigantycznego telewizora w centralnej części salonu.

Swarovski zaprasza na posiedzenie

‒ Zabezpieczyliśmy tam dziesiątki kart sim, telefony komórkowe, tablety – najprawdopodobniej ich sprzęt roboczy. I oczywiście mnóstwo złotej biżuterii, pierścionki, broszki, kolczyki, klipsy, łańcuszki – kilkadziesiąt sztuk. No i rolexa z białego złota, który kosztował pewnie więcej niż moje mieszkanie. Na parapetach i w garderobie było pełno gotówki. Odnieśliśmy wrażenie, że są to dla nich drobniaki. W sypialni „Hossa” wśród niedopałków i butelek po napojach leżały na toaletce 24 tysiące złotych związane białą gumką. Ale największy szok to klamka do kibla, która była wysadzana kryształkami Swarovskiego. Do tego kryształowe lampy, żyrandole, te meble robione na zamówienie, marmurowa podłoga. Obserwując „Hossa” przez wiele miesięcy, wiedzieliśmy, że żyje na bardzo wysokim poziomie, ale że to będzie taki luksus, nie przyszło nam do głowy. Widać było po tym mieszkaniu, że żyli po to, żeby się pokazywać. Przecież nikt normalny nie kupuje takich rzeczy do wynajmowanego mieszkania na Woli. To był ewidentnie ich ukochany dom, który wraz z naszym wejściem przestał być bezpiecznym schronem – przyznaje policjant.

 

Fragment ksiązki numer 3

Adwokat z telewizora

Zarówno „Adam”, jak i „Hoss” chcieli mieć wszystko, co najlepsze. Samochody, apartamenty, ubrania i zegarki, ale nie ograniczali się wyłącznie do błyskotek. Gdy tylko robiło się wokół nich gorąco, chcieli mieć pewność, że ich sprawą zajmie się adwokat, który za odpowiednią opłatą przeforsuje w prokuraturze czy sądzie wszystko, czego bracia sobie zażyczą. Dlatego szukali prawników z najwyższej półki.

W Wigilię Bożego Narodzenia 2012 roku „Hoss” zatelefonował ze świątecznymi życzeniami do wujka swojej żony, Babacia. Na początku zwrócił jednak wujkowi uwagę, że za rzadko do niego dzwoni, by zapytać o samopoczucie i zdrowie. Babać tłumaczył, że wszystko wie na bieżąco od innych krewnych. To wystarczyło, by udobruchać „Hossa”. Pożalił się wujkowi, iż ma problemy z prawem przez swoją żonę, Sylwię – musiał zapłacić 5 tysięcy adwokatowi, by zajął się tą sprawą. Wtedy wujek wpadł na pomysł. – Ojcze chrzestny, przecież mówiłem ci, że tam u ciebie, w dużym mieście, jest taki jeden! Przysięgam, jak on dla ciebie coś zrobi, to będziesz już na zawsze, całe życie miał spokój!

– A kto to jest?

– Nazywa się Schrimmann.

– I jest adwokatem?

– Najlepszym! Posłuchaj, co ci powiem! Jak Polański został zatrzymany w Szwajcarii, to na nim ciążył najcięższy przypadek – napad na 13-letnią dziewczynkę. I jemu nawet to udało się wyjaśnić! On jest największym ekspertem w całej Polsce i całej Europie.

– Zbierz dla mnie wszystkie jego dane i daj mi je! – zarządził „Hoss”.

– Nazywa się Piotr Schirmer.

– Z Ministerstwa Spraw Zagranicznych?

– On jest adwokatem.

– I dobry jest?

– To specjalista. Jego biuro nazywa się Gessel.

– Gesler? To już wiem, znajdę go.

– To wysoko postawiony człowiek, bardzo wysoko. Zawsze go widać w telewizji!

– Już ja go znajdę.

– Jak on weźmie sprawę w swoje ręce, to wszystko będzie załatwione. Bo najgorszy prokurator, który się tym zajmuje, chodził z nim do szkoły, był kolegą z ławki!

Wychodzi więc na to, że Romowie z grupy „Hossa” wybierali sobie adwokatów na podstawie częstotliwości pokazywania ich w telewizji, czyli takich, którzy wcześniej bronili klientów w bardzo medialnych sprawach. Mecenas „Schrimer”, czyli Piotr Schramm, którego nazwisko zostało tu przekręcone, nie reprezentował „Hossa”. Lecz jego pozostali obrońcy faktycznie mieli albo bardzo znane nazwiska, albo ogromne doświadczenie w trudnych sprawach karnych, nierzadko dotyczących właśnie gangsterów.

Moje domysły potwierdza „Cygan”.

– To działo się już w latach 80. i 90. Cyganie może nie oglądali wtedy tak namiętnie telewizji, ale dobrze znali nazwisko najsłynniejszego wówczas adwokata De Virion. Gdy któryś bogaty Cygan potrzebował obrony dla swojej żony czy innych członków rodziny, szukał pomocy właśnie u niego – mówi mój informator, przypominając postać słynnego mecenasa Tadeusza de Virion. Bracia mogli liczyć na wsparcie niemal z każdej strony.

Widziałam kiedyś w Centralnym Biurze Śledczym Policji planszę przygotowaną przez polskich funkcjonariuszy, na której rozrysowali najbliższą rodzinę i współpracowników „Hossa”. O Arkadiuszu Ł. pisali: „Główny lider grupy, organizator oszustw ≫na wnuczka≪ na Europę, posiada liczne powiązania z liderami grup romskich na terenie Niemiec, Austrii, Włoch i Szwajcarii”. Pod „Hossem” byli m.in. jego żona, czyli Sylwia, syn „Lolli” i siostra Soraya P. Ale najciekawszym elementem tego schematu był wymieniony na równi z „Hossem” Pika Łakatosz, o którym policja napisała: „Lider, odpowiedzialny za podział finansów między szefami grup romskich. Posiada wielki szacunek w środowisku, bez jego zgody nic się nie może wydarzyć. Rozstrzygał spory na zasadzie sądu”. Czy tak było naprawdę? Mój informator twierdzi, że to bzdura. „Pika” nigdy nie był podejrzanym w żadnej sprawie.

– Nigdy nie zarządzał żadnymi geszeftami. Jego rodzina – owszem, ale on nie miał na to wpływu. Był poważany jako Szero Rom. U Cyganów jest przyjęte, że takiemu Cyganowi daje się drogocenne prezenty albo dużo pieniędzy, to działa na zasadzie dobrowolności. Ci, którzy mu się opłacali, wiedzieli, że mogą liczyć na jego przychylność i pomoc w załatwianiu rożnych spraw. „Adam” i „Hoss” regularnie dzielili się z nim tym, co zarobili na wnuczkach.

A Pika, który miał znajomości w policji, wśród urzędników i adwokatów, potrafił się odwdzięczyć. Przykładem może być to, że chciał za „Hossa” wpłacić kaucję, gdy ten został pierwszy raz zatrzymany – mówi mi „Cygan”.

Czym więc zajmował się Pika?

– Siedział w Poznaniu, jeździł na wesela, pogrzeby, rozstrzygał cygańskie spory. Był naprawdę najważniejszą postacią dla Romów, traktowano go jak króla i tak też został pochowany.

„Pika Łakatosz, król Romów, mieszkał w podpoznańskim Swarzędzu. Zmarł w wieku 85 lat. Na jego pogrzeb na cmentarzu Junikowo ściągnęły tłumy” – poinformował w marcu 2017 roku „Głos Wielkopolski”, publikując zdjęcia Cyganów idących w kondukcie za karocą ze złotą trumną. Wśród żałobników wypatrzyłam „Adama” z rodziną i żonę „Hossa”, Sylwię. Na pogrzeb przyszła sama, bo jej ukochany mąż ukrywał się wtedy przed policją, która w nadziei na to, że on również zjawi się, by pożegnać swojego króla, kręciła się po cmentarzu.