Miłość po 40-tce:)

miłość po 40-tce:)
Nastolatki zakochują się szaleńczo i bez opamiętania. On gotów jest wystawać godzinami pod jej oknem, wyda ostatnie zaskórniaki na bukiecik niezapominajek i narazi się na burę w domu za spóźnienie, żeby tylko ukochaną odstawić  pod dom.
Ona popełni dla niego niejedno głupstwo, będzie pieczołowicie przechowywać jego listy  i sterczeć godzinami przy oknie, żeby zobaczyć go choćby z daleka. Zakochanym nastolatkom wydaje się,że świat i przyszłość do nich należą. Chcą  i przenoszą góry, budują zamki. I co z tego, że  na ogół na piasku:)? Piękne prawda? Piękne  i powtarzalne:), nawet 20 lat później. Jeśli tylko nie wystudzimy serca, nie pozwolimy , żeby nam zmąciły czystość uczuć złe doświadczenia to możemy jako ludzie dojrzali kochać już o wiele mądrzej, rozumniej, ale równie gorąco i obłędnie:).
Te pierwsze  porywy serca, niepokój, oddanie, poświęcenie  są  wzruszające, ale niestety na ogół nie mają jeszcze wielu narzędzi, które pozwolą pielęgnować  uczucia i przetrwać  długie lata. W większości przypadków kraksa nieunikniona i nie da się od pierwszego zakochania doczekać szczęśliwie do grobowej deski.
Pierwsza sprzeczka, jakaś niepewność czy  jedne wakacje w rozłące potrafią skutecznie wyleczyć zakochanych. Za którymś takim wypadkiem zdajemy się pojmować reguły gry, że nie pierwsza to i nie ostatnia miłość. Wlewa się w nas po kropelce cynizm i już nie damy sobie tak łatwo kolejny raz zrobić kuku, a już w żadnym wypadku nie stać nas na oddanie całej duszy.  20-latkowie patrzą już nieco inaczej na świat, nie zakochują się na miesiąc czy dwa i łatwiej znoszą kryzysy. Nasłuchali się  już, że czasem trzeba wytrwać a  i sami czują, że to nie tylko gorąca namiętność , ale jeszcze trzeba zaoferować drugiej stronie wyrozumiałość, stabilność  uczuć i że  tylko na flircie czy zachłyśnięciu  nie da  się trwale budować. W końcu zdaje im się, że wiele przemyśleli, zobaczyli, przeżyli  i są gotowi związać się na całe życie. Jak czują tak robią i to bez wahania.
Okazuje się, że i oni jeszcze  na ogół nie są gotowi by sprostać wszystkim wyzwaniom, potknięciom, monotonii dni, niepowodzeniom czy wątpliwościom jakie zaczynają człowiekiem targać przed 30-tką. Już nie ma człowiek nastu lat i wie, że nie wszystko przed nim stoi otworem i oczywiście szuka dziury w całym. Szuka odpowiedzi na pytanie " Co ja tutaj robię?" i "Po co to wszystko?". Jak nie widać przejrzyście horyzontu  i coś się babrze to najłatwiej obwinić najbliższą osobę.
Naturalnie są chlubne wyjątki i widać to gołym okiem z tych mądrych i dojrzałych komentarzy  osób, które weszły wcześnie w związki i potrafiły mądrze i z miłością przebrnąć do 40-tki i ociupinkę dalej:). Ale czy nie jest tak, że  w wielu domach po prostu się zaplączą:). Ona pojedzie sama na wakacje, on skoczy gdzieś nad morze z kumplami i tam się "w kimś zachwyci" niczym Bronek Talar:). Tu pieluchy tam kredyt, na dokładkę obiady u teściów, stres w pracy , kłótnia o to czy czerwona kanapa  czy brązowa sofa i ani się człowiek obejrzy a już nie ma do kogo pisać miłosnych listów.
Niestety wielu zapomina o uniesieniach, które ich skłoniły do bycia razem i poddaje się lawinie burknięć, warknięć, złorzeczeń, a wypominaniom zaniedbań i uchybień nie ma końca. No "niewyróba" :), wszystko wbrew zasadom BHP:). Opłatek po opłateczku odkłada się coś na dnie serca  i nie ma z czasem śladu po płomiennej miłości. Może  i deklarują jeszcze, że się kochają, ale na ogół z jakimś dodatkiem w nawiasie: no kocham tak jak się kocha po tylu latach, albo kocham, ale nie jestem zakochany/a.
Jeszcze publikacje psychologów utwierdzą, że tak być musi, bo po 2 latach mija chemia (czyt. popęd) i  jeśli nie ma jakiejś dużej siły odśrodkowej co to wszystko z hukiem rozpirzy:) to się tak człowiek przekolebie w tym rozklekotaniu uczuć. Sfrustrowany i zdziwiony, że tak to się porobiło. A porobiło się, bo zamiast  odbierać bodźce zewnętrzne, uczyć się na błędach, uczyć miłości, dawania ciepła, szukania rozwiązań sami fundujemy sobie rozgardiasz.
Nie znaczy to, że jeśli komuś się raz nie udało to nie będzie umiał w przyszłości poskładać wszystkich doświadczeń i przemyśleń w jeden dobry poradnik życiowy.
Kto powiedział, że ten dar szaleńczego zakochania musi nam zostać odebrany, że nie da się przez pryzmat zawodów oddać komuś serca na dłoni, że nie można po dobroci, z czułością i płakać z radości po latach?
Można, tylko jeśli nam nie dana ta mądrość za młodu, jeśli nie nauczono nas jej w domu to trzeba czerpać z doświadczenia, obserwacji, przetwarzać nowe dane , wyciągać wnioski i próbować... Próbować odkurzyć w sobie te szczenięce uczucia, okrasić je tym o co jesteśmy mądrzejsi, dodać  ze dwie łyżki cierpliwości, szczyptę  pogody ducha, odcedzić całą nabytą żółć, odparować uprzedzenia i obawy i codziennie mieszać od nowa, miłość, łagodność, zrozumienie i... OCZAROWANIE!:)
Za młodu można się zakochać na zabój, bez żadnych warunków, bez pamięci, ale dojrzałość nie powinna i często wcale nas nie odcina od tej cudownej umiejętności chęci oddania siebie całego ukochanej osobie. Nie ma powodu, żeby ona  nie czekała na niego z drżeniem serca i spoconymi dłońmi tylko dlatego, że już swoje wie i ma 40 lat i nie da się kolejny raz "podejść":). Nie ma przeszkód, żeby i on  pędził do niej jak zakochany sztubak na złamanie karku. Że nie mogą, nie dadzą rady,  bo  mają na plecach garb ostrzeżeń, poparzeń i wszystko już im zobojętniało? Dla mnie bzdura:).
Zdawać by się mogło, że ludzie dojrzali , przytłoczeni bagażem złych i smutnych doświadczeń,  rozczarowań, niezwykle ostrożnie budują nowe związki i nie brak w nich wyrachowania, dystansu i trzeźwego spojrzenia. Niewątpliwie wielu 40-latków to ludzie kuci już na 4 nogi, co to swój rozum mają , nie dadzą dmuchać sobie w kaszę i jeśli wejdą w związek to tylko w taki z solidnymi gwarancjami i z minimalna ilością niewiadomych. On patrzy z ukosa czy aby jej nie nęci jego ciepła posadki i zasobny portfel, ona zatrwożona:) - ale się mnie rymnęło:) -  czy on jej nie opuści wraz z opuszczającym się biustem:P. Jeśli jednak mimo balastu przeszłości nie zatracimy nastoletniej świeżości to właśnie teraz mamy szansę na prawdziwą miłość, dobrą, mądrą , rozumną i szaleńczą. Bogatszą o świadomość czego nam trzeba, czego szukamy, co umiemy i chcemy dać. Barwniejszą o to  w co obrośliśmy i nie mam tu na myśli wypasionego audi ani basenu przy 400-metrowej willi.
Wydaje mi się, że do prawdziwej miłości trzeba dojrzeć, poznać meandry uczuć, zasadzki życia i wtedy jeśli potrafimy zakochać się jeszcze raz na oślep jak w  8 klasie to taka miłość gniotsia nie łamiotsa:), wszystko przetrwa  i będzie coraz dorodniej rozkwitać i co wiosnę na nowo dojrzewać. Nie straszne jej zawirowania, sprzeczki, bo oboje wiedzą, że to się zdarza. Nikt się nie dąsa z byle powodu,  urazy się wygładza, a nie chowa na później . Kolejna zmarszczka nie powoduje kołatania serca, a nawet człek dostrzeże jej urok, bo to zdobyta niczym chwalebna blizna we wspólnym boju:).
Bliskość o wiele większą da się zbudować  przy dobrych chęciach,a  intencje tez czystsze, bo już żadna ruda na koloniach tak szybko go nie poderwie jak wtedy gdy był młokosem. On już za stary na takie fanaberie i nie dlatego za stary, że już nie ma siły , ale po prostu za mądry i za bardzo cenią oboje swoją miłości szanują to co im się zdarzyło.
Nie ujmuję prawdziwości nastoletniemu zakochaniu. To właśnie czyste uczucia, które pozwalają  na pisanie najpiękniejszych wyznań, na poświęcenie, oddanie, na deklaracje jakich już być może później nie powtórzymy.
A pamiętacie Państwo Jana Serce:)? Czyż w swoich poszukiwaniach miłości nie jest naiwny, niewinny jak młody chłopak? Jest w nim ciągle ta świeżość, otwartość i gotowość do dawania pełnymi garściami. Myślę,że w tym jest recepta i lekarstwo, nie po kropelce:),ale garściami:P. Przecież właśnie to nas urzeka w miłości, że jest burzliwa, szalona, nieokiełznana i że widzimy jak się umacnia z dnia na dzień , jak dojrzewa.
kunegunda?
kunegunda_small

Nastolatki zakochują się szaleńczo i bez opamiętania. On gotów jest wystawać godzinami pod jej oknem, wyda ostatnie zaskórniaki na bukiecik niezapominajek i narazi się na burę w doku za spóźnienie, żeby tylko ukochaną odstawić pod dom.

Ona popełni dla niego niejedno głupstwo, będzie pieczołowicie przechowywać jego listy  i sterczeć godzinami przy oknie, żeby zobaczyć go choćby z daleka. Zakochanym nastolatkom wydaje się,że świat i przyszłość do nich należą. Chcą  i przenoszą góry, budują zamki. I co z tego, że  na ogół na piasku:)? Piękne prawda? Piękne  i powtarzalne:), nawet 20 lat później. Jeśli tylko nie wystudzimy serca, nie pozwolimy , żeby nam zmąciły czystość uczuć złe doświadczenia to możemy jako ludzie dojrzali kochać już o wiele mądrzej, rozumniej, ale równie gorąco i obłędnie:). Te pierwsze  porywy serca, niepokój, oddanie, poświęcenie  są  wzruszające, ale niestety na ogół nie mają jeszcze wielu narzędzi, które pozwolą pielęgnować  uczucia i przetrwać  długie lata. W większości przypadków kraksa nieunikniona i nie da się od pierwszego zakochania doczekać szczęśliwie do grobowej deski. Pierwsza sprzeczka, jakaś niepewność czy  jedne wakacje w rozłące potrafią skutecznie wyleczyć zakochanych.

Za którymś takim wypadkiem zdajemy się pojmować reguły gry, że nie pierwsza to i nie ostatnia miłość. Wlewa się w nas po kropelce cynizm i już nie damy sobie tak łatwo kolejny raz zrobić kuku, a już w żadnym wypadku nie stać nas na oddanie całej duszy.  20-latkowie patrzą już nieco inaczej na świat, nie zakochują się na miesiąc czy dwa i łatwiej znoszą kryzysy. Nasłuchali się  już, że czasem trzeba wytrwać a  i sami czują, że to nie tylko gorąca namiętność , ale jeszcze trzeba zaoferować drugiej stronie wyrozumiałość, stabilność  uczuć i że  tylko na flircie czy zachłyśnięciu  nie da  się trwale budować. W końcu zdaje im się, że wiele przemyśleli, zobaczyli, przeżyli  i są gotowi związać się na całe życie. Jak czują tak robią i to bez wahania. Okazuje się, że i oni jeszcze  na ogół nie są gotowi by sprostać wszystkim wyzwaniom, potknięciom, monotonii dni, niepowodzeniom czy wątpliwościom jakie zaczynają człowiekiem targać przed 30-tką. Już nie ma człowiek nastu lat i wie, że nie wszystko przed nim stoi otworem i oczywiście szuka dziury w całym. Szuka odpowiedzi na pytanie " Co ja tutaj robię?" i "Po co to wszystko?". Jak nie widać przejrzyście horyzontu  i coś się babrze to najłatwiej obwinić najbliższą osobę. Naturalnie są chlubne wyjątki i widać to gołym okiem z tych mądrych i dojrzałych komentarzy  osób, które weszły wcześnie w związki i potrafiły mądrze i z miłością przebrnąć do 40-tki i ociupinkę dalej:). Ale czy nie jest tak, że  w wielu domach po prostu się zaplączą:). Ona pojedzie sama na wakacje, on skoczy gdzieś nad morze z kumplami i tam się "w kimś zachwyci" niczym Bronek Talar:). Tu pieluchy tam kredyt, na dokładkę obiady u teściów, stres w pracy , kłótnia o to czy czerwona kanapa  czy brązowa sofa i ani się człowiek obejrzy a już nie ma do kogo pisać miłosnych listów. Niestety wielu zapomina o uniesieniach, które ich skłoniły do bycia razem i poddaje się lawinie burknięć, warknięć, złorzeczeń, a wypominaniom zaniedbań i uchybień nie ma końca. No "niewyróba" :), wszystko wbrew zasadom BHP:). Opłatek po opłateczku odkłada się coś na dnie serca  i nie ma z czasem śladu po płomiennej miłości. Może  i deklarują jeszcze, że się kochają, ale na ogół z jakimś dodatkiem w nawiasie: no kocham tak jak się kocha po tylu latach, albo kocham, ale nie jestem zakochany/a. Jeszcze publikacje psychologów utwierdzą, że tak być musi, bo po 2 latach mija chemia (czyt. popęd) i  jeśli nie ma jakiejś dużej siły odśrodkowej co to wszystko z hukiem rozpirzy:) to się tak człowiek przekolebie w tym rozklekotaniu uczuć. Sfrustrowany i zdziwiony, że tak to się porobiło. A porobiło się, bo zamiast  odbierać bodźce zewnętrzne, uczyć się na błędach, uczyć miłości, dawania ciepła, szukania rozwiązań sami fundujemy sobie rozgardiasz. Nie znaczy to, że jeśli komuś się raz nie udało to nie będzie umiał w przyszłości poskładać wszystkich doświadczeń i przemyśleń w jeden dobry poradnik życiowy. Kto powiedział, że ten dar szaleńczego zakochania musi nam zostać odebrany, że nie da się przez pryzmat zawodów oddać komuś serca na dłoni, że nie można po dobroci, z czułością i płakać z radości po latach? Można, tylko jeśli nam nie dana ta mądrość za młodu, jeśli nie nauczono nas jej w domu to trzeba czerpać z doświadczenia, obserwacji, przetwarzać nowe dane , wyciągać wnioski i próbować... Próbować odkurzyć w sobie te szczenięce uczucia, okrasić je tym o co jesteśmy mądrzejsi, dodać  ze dwie łyżki cierpliwości, szczyptę  pogody ducha, odcedzić całą nabytą żółć, odparować uprzedzenia i obawy i codziennie mieszać od nowa, miłość, łagodność, zrozumienie i... OCZAROWANIE!:) Za młodu można się zakochać na zabój, bez żadnych warunków, bez pamięci, ale dojrzałość nie powinna i często wcale nas nie odcina od tej cudownej umiejętności chęci oddania siebie całego ukochanej osobie. Nie ma powodu, żeby ona  nie czekała na niego z drżeniem serca i spoconymi dłońmi tylko dlatego, że już swoje wie i ma 40 lat i nie da się kolejny raz "podejść":). Nie ma przeszkód, żeby i on  pędził do niej jak zakochany sztubak na złamanie karku. Że nie mogą, nie dadzą rady,  bo  mają na plecach garb ostrzeżeń, poparzeń i wszystko już im zobojętniało? Dla mnie bzdura:). Zdawać by się mogło, że ludzie dojrzali , przytłoczeni bagażem złych i smutnych doświadczeń,  rozczarowań, niezwykle ostrożnie budują nowe związki i nie brak w nich wyrachowania, dystansu i trzeźwego spojrzenia. Niewątpliwie wielu 40-latków to ludzie kuci już na 4 nogi, co to swój rozum mają , nie dadzą dmuchać sobie w kaszę i jeśli wejdą w związek to tylko w taki z solidnymi gwarancjami i z minimalna ilością niewiadomych. On patrzy z ukosa czy aby jej nie nęci jego ciepła posadki i zasobny portfel, ona zatrwożona:) - ale się mnie rymnęło:) -  czy on jej nie opuści wraz z opuszczającym się biustem:P. Jeśli jednak mimo balastu przeszłości nie zatracimy nastoletniej świeżości to właśnie teraz mamy szansę na prawdziwą miłość, dobrą, mądrą , rozumną i szaleńczą. Bogatszą o świadomość czego nam trzeba, czego szukamy, co umiemy i chcemy dać. Barwniejszą o to  w co obrośliśmy i nie mam tu na myśli wypasionego audi ani basenu przy 400-metrowej willi. Wydaje mi się, że do prawdziwej miłości trzeba dojrzeć, poznać meandry uczuć, zasadzki życia i wtedy jeśli potrafimy zakochać się jeszcze raz na oślep jak w  8 klasie to taka miłość gniotsia nie łamiotsa:), wszystko przetrwa  i będzie coraz dorodniej rozkwitać i co wiosnę na nowo dojrzewać. Nie straszne jej zawirowania, sprzeczki, bo oboje wiedzą, że to się zdarza. Nikt się nie dąsa z byle powodu,  urazy się wygładza, a nie chowa na później . Kolejna zmarszczka nie powoduje kołatania serca, a nawet człek dostrzeże jej urok, bo to zdobyta niczym chwalebna blizna we wspólnym boju:). Bliskość o wiele większą da się zbudować  przy dobrych chęciach,a  intencje tez czystsze, bo już żadna ruda na koloniach tak szybko go nie poderwie jak wtedy gdy był młokosem. On już za stary na takie fanaberie i nie dlatego za stary, że już nie ma siły , ale po prostu za mądry i za bardzo cenią oboje swoją miłości szanują to co im się zdarzyło. Nie ujmuję prawdziwości nastoletniemu zakochaniu. To właśnie czyste uczucia, które pozwalają  na pisanie najpiękniejszych wyznań, na poświęcenie, oddanie, na deklaracje jakich już być może później nie powtórzymy. A pamiętacie Państwo Jana Serce:)? Czyż w swoich poszukiwaniach miłości nie jest naiwny, niewinny jak młody chłopak? Jest w nim ciągle ta świeżość, otwartość i gotowość do dawania pełnymi garściami. Myślę,że w tym jest recepta i lekarstwo, nie po kropelce:),ale garściami:P. Przecież właśnie to nas urzeka w miłości, że jest burzliwa, szalona, nieokiełznana i że widzimy jak się umacnia z dnia na dzień , jak dojrzewa.

 

kunegunda :)