Musze, bo się uduszę a raczej nie muszę, bo nikt mnie nie wynajął, nie zapłaci mi, nie przekabacił, ale...Ruda Kura w Augustowie wymiata!
A od początku to było tak... Kartacze badziewiaste, których właścicieli pominę, żeby im wstydu nie robić dały nam nieźle w kość. Odmrażane, gumiaste, a wszystko na oleju, który pamięta czasy PRL-u. Można, się było zrazić kolejny raz do jadania w miejscach publicznych, bo niemal zawsze flejowata lub skąpa ręka właściciela spaskudzi jedzenie. Albo stare albo marne produkty albo smaku nie widziało albo drogo i nijako. Jednak głupi ma zawsze szczęście i nam się fertnęło.
W kolejce po gazety pewien młody tambylec zdradził nam, że nie dalej jak wczoraj odkrył Rudą Kurę.
Nie wiadomo co na to Ruda, ale facet był powalony na kolana a jego kubki ( nie mylić z kupkami) zdobyte.
Zaryzykowaliśmy, bo chłopinie dobrze z oczu opatrzyło i miał poczucie humoru, a jak wiadomo humor często bywa miarą człowieczeństwa i czyni a nawet zdobi człowieka.
Trochę mi mina zrzedła jak zajechaliśmy, bo z zewnątrz zero wypasu a nawet wręcz odwrotnie. Knajpa w anturażach peerelowskich bloczków, osiedlowych sklepików i smętnej okolicy, choć to tylko pół beretu od rynku.
Tarasik też nie zachęcał, poprawny, czysty, ale czy podniebienie chce być na tarasie pod obstrzałem mieszkańców.
15 metrów i 15 minut dalej czyli już w knajpie byliśmy uwiedzeni poprawnym , nowoczesnym wystrojem ze sznytem lat 60-tych.
Jeszcze nie smakiem zauroczeni, ale przedsmakiem:
Karta dań krótka, ale jednak jest w czym wybierać i zero wieprzowiny, co to byle gospodyni może zaserwować.
W dodatku wina różowe, różane 😀i pomarańczowe z portugalskim Atlanci na czele. Słowem wiedzą co chcą dać i nie zawahają się tego użyć.
Wisienka na torcie czy raczej na sedesie niezwykle przemyślana. Przestronna i czysta łazienka.
W łazience pomocnik z wiklinowymi koszami , w których równo poukładane czekają podpaski, chusteczki/ suche i mokre/, wkładki i 2 rodzaje pampersów plus przewijak. Lepiej to by już tylko mogła na gości czekać sama Tena Lady. Zresztą, who nows..., może i do tego dojdzie.
Kura ma w zanadrzu a raczej pod skrzydłem jeszcze kilka atutów:
1.po pierwsze primo kiszona kalarepa, kiszony rabarbar i własnego chowu kimchi.
2.po wtóre secundo wątróbka grillowana do /sic!/ 52 stopni pod kontrolą termometru na babce ziemniaczanej. Grillowana na grillu nie na babce.
I o tej babce też warto wspomnieć dwa słowa.
Babka ani stara ani odgrzewana w mikro czy makro fali.
3.Ciasto rabarbarowe z sosem , dobre, normalnej wielkości, ani 3 cm kwadratowe ani buła do napchania. Akurat tyle ile ustawa i diabetolog z dietetykiem przewidują.
W rękawie ma młody i jary zespół z cudnym szefem i jego kucharzem mają jeszcze sandacza z ziołami, z sałatami własnego miksu ( czytaj, że nie jest to miks od Lidlego a własna mieszanka sałat różnego koloru z koperkiem pietruszką a więc świadomie i z premedytacją na zdrowo.
I to jest chyba tajemnica tego, ze chce mi się tu naklikać tyle o restauracji, która po prostu karmi smacznie, czysto i jak Pan Bóg przykazał. Ubieram to w poezję i w achy i ochy, bo to "na dzień dzisiejszy' rzadkość. Chleby z gotowych mieszanek odgrzewane na zapleczu, GMO, szajs i oszczędność rządzą.
Podsumowując, za kryptoreklamę złamanego grosza nie wzięłam a po prostu rozsadzają mnie emocje, ponieważ zjadłam tyle ile trzeba. Nikt się nie silił, żeby mi dawać porcje XL, żebym się skusiła. Raczej pokazano mi, że najem się średnią porcją i zostawię miejsce na deser. Nie czuje się po tym źle /zero absnaku czy niestrawności, wzdęć odbić i innych ludzkich a niemiłym powikłań, które mogą być naszym udziałem po jedzeniu gdzie popadnie/. Nie proszę o repetę, bo to były właściwe dla mojego zdrowia porcje.
Dania wyglądały bajecznie i malowniczo, a każde z nich miało 😃inny smak, inną strukturę, fakturę i było pyszne.
Po latach gastronomicznych skuch i złych doświadczeń z restauratorami co to na skróty, na brudy i byle jak do dochodu dążą to ja jestem zaskoczona.
Najwyraźniej dąży Kura do zarobku pracą i pilnością. Kiedy weszłam żywego ducha nie było a mimo to kucharze pracowali. Niemal metrowy kociołek z rosołem świadczy o tym, że mimo pustego lokalu ktoś już się poznał na wybornej kuchni i zamawia rosół na wynos .
I jeszcze trzeba dodać, że na przystawkę dostałam chleb na zakwasie, który kosztuje 15 zeta za bochenek na wynos, a dyszkę dla gości na przystawkę. W teorii, bo w praktyce jest wydawany jednak jako gratis z oliwą.
I to wszystko mimo tego, że nie maiłam wypisane na czole, że to domorosła akcja "Skrzydełko czy nóżka".
Kto ma czas i ochotę i jest w okolicy może tam śmiało iść jak w dym. Dania w cenie 30-40 płn., desery 15, ale to nie garkuchnia, nie bar dworcowy i muszą przecież utrzymać lokal i na oko 5 osób. .
P.S. Pracownicy bardzo mili skromni i jak sama nazwa wskazuje pracowici. Nie podpierają ścian, a w wolnych chwilach przecierają kurze, chociaż czy Kura to lubi...?😀
Kunegunda;)