Odpoczywać Panie to trzeba umieć. Taki emeryt swego czasu to sobie w fotelu Kulisy czy Politykę czytał, prasę kolorową przeglądał i fajeczkę pykał. Miał czas pokontemplować otaczającą rzeczywistość, zastanowić się nad życiem i śmiercią a już nade wszystko odwiedzić rodzinę i przyjaciół. Choćby w Krakowie czy Wrocławiu mieszkali.
A dzisiaj , Panie to jak w pendolino a może i lepiej, bo jak w TGV. Ledwo co wstanę to już się kładę i nawet nie wiem czy w zaistniałej sytuacji warto ścielić. Mimo tego, że połowę kupuję online, pralka pierze, a podłoga nie wymaga ani wiórkowania ani pastowania i przed świętami nie dyźdam na pocztę ze stertą pocztówek i listów do kuzynostwa to jestem w permanentnym niedoczasie.
Tak serio to już mi nawet nie zależy, żeby zrobić to co zapalanowane, bo wszelkie zakusy są z góry skazane na niepowodzenie, ale…. No właśnie. Skoro majówka to ewidentnie li tylko po to, żebyśmy odsapnęli. Tylko czy wiemy co to znaczy i jak to się robi. Szykują się niemal wszyscy na to odpoczywanie, ale odpoczywać to trzeba umieć. Trzeba dać się ponieść chwili i wypuścić telefon z ręki. Poczytać, popatrzeć w niebo czy oddać się po prostu konwersacji z otoczeniem. Nie nawykliśmy odpoczywać leniwie popijając herbatę z przyjaciółmi czy nieśpiesznie pielęgnując rośliny na parapecie. Zaliczamy, odfajkowujemy kolejne punkty z listy „do zrobienia” i tak po krótkim jak i po długim weekendzie wracamy umordowani. Zewsząd słyszę o planach napiętych do granic możliwości, kolejne coachingi, rozwój duchowy, fizyczny, umysłowy. Wyjdź z domu, pobiegaj, wyjdź na rower, zrób wypad, zajmij się sobą, poćwicz, znajdź nowe hobby. Tylko,że to wszytsko co ma być naszym wybawieniem staje się kolejnym zadaniem, wyzwaniem. A my tych challendżów to mmay na co dzień pod dostatkiem.
Umordowani, zagonieni, ale po grillu, po obiedzie z X i wizycie u Y, po wycieczce do Z i jeszcze udało nam się oblecieć garaż ogródek. Nie wiem skąd ta presja, żeby szybko i dużo zamiast mało i z sercem.
Samej mi dziś dłużyły się wersy rymowanej przypowieści, którą czytałam na głos, bo przecież w zlewie czeka piramida, w pralce skarpety z koszulkami niecierpliwie zerkają na zegarek a przed weekendem wypada jeszcze rajd po wszystkich spożywczakach zrobić. No niby serce mi rosło,że latoroścli poezyję czytam i że ono przyjmuje i nawet rozumie i bawi się setnie, ale w głowie równolegle sekundnik mi tykał. Wariatkowo. Człowiek ma wysprzątane, zakupione, zaplanowane a normalnie ponudzić się nie ma kiedy i pędzi na złamanie karku . Wszystko na czas i jak potem moje vis a vis za wolno mówi to chciałabym przewinąć.
Jednak dane mi było ostatnio wziąć udział w scence rodzajowej a’la lata 20-ste. Pewna znajoma zwinnie zaaranżowała tak sytuacje, że nagle zleźliśmy się całą rodziną przy stole, w pełnym słońcu, na leżakach, hamakach, na trawie. Absolutnie bez poczucia czasu i żadnych wewnętrznych imperatywów. Tylko herbata, lemoniada i słońce.
I tak upływał nam czas na spokojnej pogawędce. Bez nadęć i zadęć. Może i w lekkim bałaganie i bez planu, ale błogo. Potem każdy sobie coś tam poczytał. Co lepsze fragmenty z prasy były czytane na głos i komentowane. Jak bieniedydy, lata najwyżej 50. Pod wieczór wyruszyliśmy na przechadzkę. Idylla w każdym calu.
Uczmy się dystansować, odpoczywajmy, oddychajmy pełną piersią i po swojemy. Przed nami 3 dni wolności, odłóżmy zegarki, dajmy wychodne telefonom i po prostu pożyjmy sobie po swojemu, bez spiny.