Postęp w medycynie oraz kosmetologii sprawił, że niemal zawsze sięgamy po gotowe preparaty czy zabiegi. Nasze prababki zamiast maseczek nawilżających, nacierały się skórkami od ogórków. Nie używały ciężkich fluidów, tylko dbały o bladość twarzy chroniąc ją pod kapeluszem lub parasolką, zaś delikatną opaleniznę zapewniały sobie – jedząc marchewkę. Różem do policzków był zaś plasterek z buraczka. Włosy farbowały wywarem z liści kasztanowca, a popękane usta smarowały miodem. Dzięki tym i wielu innym recepturom dłużej zachowywały młodość. Może warto wrócić do tego, co daje nam natura?