Palący problem
Żeby szlag to trafił z tym paleniem! Diabli nadali lub sama nadałam. Wpadłam jak stary narkoman na odwyku. 15 lat niepalenia poszło... z dymem:). Wiedziałam, że nie mogę wziąć papierosa do ręki. Ani śmierć ojca ani żaden inny stres nie powodował, że chciałam sięgnąć po papierosa. Sięgnęłam ze zwykłej głupoty, bo już wiedziałam, że nie palę.
Najgorsi są neofici, więc i ja chciałam cały świat nawrócić na niepalenie, serce mi się krajało, że ktoś robi sobie takie kuku. W kawiarni siadałam zawsze w miejscach dla niepalących i pomstowałam na palaczy rzucających kiepy gdzie popadnie.
No dobrze, ale co dalej? Trzeba rzucić, pierwszy papieros nie smakował, zresztą wypaliłam z paczkę przez pierwszy tydzień nie zaciągając się. Taki gieroj ze mnie, aż w końcu wpadło mi do pustego łba i pierwsze sztachnięcie było jak sztylet w płuca. Sama się zdziwiłam jak mi się to kiedyś udawało. No, a potem poszło...gładko. Po kilku dniach wmawiałam sobie, że to taki epizod i że zaraz wakacyjne palenie się skończy. Się to samo nic nie robi. Indoktrynowałam się potwornymi zdjęciami oskrzeli i płuc tych, co już zeszli "na palenie". Polecam, wygląda jak zepsuty mielony. Nie poskutkowało. No jakiś skutek był ,nawet natychmiastowy, ale deczko w drugą stronę. Pierwsze przeziębienie przeszło w zapalenie oskrzeli i potem początek zapalenia płuc. W nocy obudziłam się z dusznościami. Ja załamana własną niefrasobliwością . Znajomi też podłamani, że wszystko w niwecz. Strach, że się źle skończy i...nic palę dalej. Mało tego! Koleżanka chcąca odwieść mnie od palenia spędziła ze mną cały dzień przy łożu płucnej boleści, żebym rzuciła. Pilnowała mnie cały dzień . Obdarowała pękatym bukietem pięknych róż. Zagadywała mnie cały dzień, żebym nie myślała o paleniu, pobiegła, żeby wypożyczyć film i prawie utuliła do snu. Nie paliłam 3 dni i byłam pewna, że już po krzyku. Kiosk stanął mi na drodze z pracy do domu i na abarot to samo. ..niczym we fraszce "O doktorze Hiszpanie" : doktor nie puścił, ale drzwi puściły:).
Na razie nic nie poskutkowało, ani publiczne wyzwania na blogu:) :
Paliłam wiele lat ,z radością i bez umna:). Udało się rzucić ,choć był oto nieprawdopodobne i... okazało się ,że zawirowania, smutek, brak nadziei na poprawę sytuacji prowadzą u tak maluczkiego człowieka jak ja do autodestrukcji... i palenia. Kompletne wariactwo odcinać sobie płuca gdy się wie co to za koszmar, gdy się ma za sobą lata jedzenia sałaty, trawy:) wszystkiego co kolorowe ,apetyczne, pachnące, lata zmagania ze sobą ,żeby było zdrowo, żeby wywalczyć kilka lat na mecie więcej. Idiotyzm kompletny i ratuj się kto może, póki może...
ani pomoc znajomych. Jak nie rzucę to jestem kretyn:).
kunegunda :)
Żeby szlag to trafił z tym paleniem! Diabli nadali lub sama nadałam. Wpadłam jak stary narkoman na odwyku. 15 lat niepalenia poszło... z dymem:). Wiedziałam, że nie mogę wziąć papierosa do ręki. Ani śmierć ojca ani żaden inny stres nie powodował, że chciałam sięgnąć po papierosa. Sięgnęłam ze zwykłej głupoty, bo już wiedziałam, że nie palę. Najgorsi są neofici, więc i ja chciałam cały świat nawrócić na niepalenie, serce mi się krajało, że ktoś robi sobie takie kuku. W kawiarni siadałam zawsze w miejscach dla niepalących i pomstowałam na palaczy rzucających kiepy gdzie popadnie. No dobrze, ale co dalej? Trzeba rzucić, pierwszy papieros nie smakował, zresztą wypaliłam z paczkę przez pierwszy tydzień nie zaciągając się. Taki gieroj ze mnie, aż w końcu wpadło mi do pustego łba i pierwsze sztachnięcie było jak sztylet w płuca. Sama się zdziwiłam jak mi się to kiedyś udawało.
No, a potem poszło...gładko. Po kilku dniach wmawiałam sobie, że to taki epizod i że zaraz wakacyjne palenie się skończy. Się to samo nic nie robi. Indoktrynowałam się potwornymi zdjęciami oskrzeli i płuc tych, co już zeszli "na palenie". Polecam, wygląda jak zepsuty mielony. Nie poskutkowało. No jakiś skutek był ,nawet natychmiastowy, ale deczko w drugą stronę. Pierwsze przeziębienie przeszło w zapalenie oskrzeli i potem początek zapalenia płuc. W nocy obudziłam się z dusznościami. Ja załamana własną niefrasobliwością . Znajomi też podłamani, że wszystko w niwecz. Strach, że się źle skończy i...nic palę dalej. Mało tego! Koleżanka chcąca odwieść mnie od palenia spędziła ze mną cały dzień przy łożu płucnej boleści, żebym rzuciła. Pilnowała mnie cały dzień . Obdarowała pękatym bukietem pięknych róż. Zagadywała mnie cały dzień, żebym nie myślała o paleniu, pobiegła, żeby wypożyczyć film i prawie utuliła do snu. Nie paliłam 3 dni i byłam pewna, że już po krzyku. Kiosk stanął mi na drodze z pracy do domu i na abarot to samo. ..niczym we fraszce "O doktorze Hiszpanie" : doktor nie puścił, ale drzwi puściły:).
Na razie nic nie poskutkowało, ani publiczne wyzwania na blogu:).
Paliłam wiele lat ,z radością i bez umna:). Udało się rzucić ,choć był oto nieprawdopodobne i... okazało się ,że zawirowania, smutek, brak nadziei na poprawę sytuacji prowadzą u tak maluczkiego człowieka jak ja do autodestrukcji... i palenia. Kompletne wariactwo odcinać sobie płuca gdy się wie co to za koszmar, gdy się ma za sobą lata jedzenia sałaty, trawy:) wszystkiego co kolorowe ,apetyczne, pachnące, lata zmagania ze sobą ,żeby było zdrowo, żeby wywalczyć kilka lat na mecie więcej. Idiotyzm kompletny i ratuj się kto może, póki może...
ani pomoc znajomych. Jak nie rzucę to jestem kretyn:).
kunegunda :)