W naszej szerokości geograficznej rzadko kto chce zaznać dnia powszedniego Domu Spokojnej Starości. Nawet te wyglądające na sterylne, nowoczesne i z ludzkim obliczem a za to za bimbaliony są mizerną namiastką tego co powinno być. Powinno być normalnie, po domowemu, przyjaźnie, no i wśród ludzi. Na Zachodzie od kilkudziesięciu lat ludzie podchodzą racjonalnie do tego co ich czeka i jeśli finanse na to pozwalają sami decydują o tym gdzie spędzą starość już sporo wcześniej. A mogą ją spędzić w państwowym przytułku lub w mniej lub bardziej wypasionym hoteliku. Takie „hoteliki\\\" są często namiastką zwykłego mieszkania w domu.
Każdy ma swoją kawalerkę i tak długo jak może mieszka sam, wychodzi do miasta, żyje swoim rytmem mając zawsze w odwodzie personel, który w razie grypy zrobi zakupy, a jak nadejdzie czas wykąpie, nakarmi i popilnuje. Można mieszkać samemu, parami, można teoretycznie wiele. Raj, owszem, ale za pieniądze, niewyobrażalne pieniądze. W Polsce najdroższe instytucje oferują pobyt za 7-8 tysięcy. W Niemczech może to być 10 czy 12.
U nas naturalnie też można wydać pieniądze:), ale nawet wtedy nie będzie to dom w centrum miasta z kawiarenką na rogu ulicy i sklepami w pobliżu. Ba, ponieważ rzadko kto decyduje się na przeprowadzkę do Domu Spokojnej Starości wcześnie to spotkamy tam na ogół ludzi mniej lub bardziej lezących, którzy trwają w oczekiwaniu i nie myślą już o wycieczkach, grzybobraniu czy zajęciach z angielskiego.
Dom na starość powinien być w dość zaludnionej okolicy tak by wszyscy chodzący o własnych siłach mogli pójść na spacer nie tylko do ogródka, ale połazić po mieście, pójść od sklepu do sklepu lub poczytać w kawiarni wśód normalnych obywateli, a nie być skoszarowanym na obrzeżach miasta lub poza miastem.
Rześki i bogaty emeryt może zamieszkać już od 200 pln dziennie, ale za współmieszkańców i tak będzie miał cały przekrój starości. Wnętrza jasne, przestronne, ale jednak szpitalne. Bywają kameralne pensjonaty, ale te, które zwiedziłam mają tylko jeden plus: odciążają rodziny. W jednym z domów trafiam na wszechobecny półmrok. Zapalanie światłą nie poprawiało sytuacji, bo postanowiono oszczędzać energię i wszędzie w korytarzach i pokojach były chyba żarówki 15 watowe. Na korytarzu pusto tylko pod drzwiami jadalni grupa oczekujących, choć kolacja za 2 godziny. Oczekujących na stojąco, bo fotele tylko w świetlicy.
Kolejne miejsce powitało nas na www. pięknymi nowoczesnymi wnętrzami, srebrnymi relingami, windą XXI wieku i przystępną ceną 2,5 tysia. Na miejscu okazało się, że poza wszędobylskim zapachem obiadu pomieszanym z zapachem fekalii zero tam życia. Ktoś przywiązany do szpitalnego łóżka w sali 3 osobowej leży i czeka nie wiadomo na co, ktoś inny narciarskim krokiem przemierza malutki korytarz wcinając się w robotę pani sprzątaczce, a dwa pokoje dalej ktoś słucha radia na cały regulator.
Nie wiem jak z cierpliwością personelu, ale sądząc z tego jak rzecz ma się w szpitalu na oddziale geriatrycznym to także mizeria. W szpitalu to wszyscy obrażeni. Pielęgniarki nadęte i odęte, że znowu trzeba odpowiadać na pytania pacjentów i rodzin. Salowe złe jak osy, chyba, że zrobimy święto Matki Boskiej Piniężnej to zaraz pojawia się uśmiech, wrażliwość i empatia, a nawet jakiś dowcip.Pampersy? Nie ma. Cewnikujemy, tak lepiej, bo leżąc w mokrym dostanie się odleżyn. Słowem, obyśmy wszyscy młodzi byli.
kunegunda:)