Kiedyś było inaczej.
Może jestem sentymentalna, ale szkoda mi, że pewne rzeczy odchodzą do lamusa. Nawet nie chodzi o tamborek do haftowania , studnie z żurawiem czy tarę do prania (mam w piwnicy jakby ktoś chciał),ale o zwykłe prace domowe , na które już nie ma czasu.
Rzadko kiedy chce nam się samemu coś wydziergać ,bo może umiejętności nie starczyć nawet na szalik, a poza tym na wyprzedaży znajdziemy bez trudu szalik za kilkanaście złotych i to z firmowa metką:). Sama co roku siadam do tego samego swetra i nigdy przed wiosną nie kończę. Próby ozdobienia abażura haftem tez skończyły się marnie, więc tylko przekładam z kąta w kąt ,koronki, taśmy i wstążki i wzdycham.
W kuchni też się wiele zmieniło d czasów mojego dzieciństwa. Niby wygodniej sernik z torebki zrobić czy mak na święta z puszki zamiast kręcić przez maszynkę3 razy, ale jakoś taki mi czasem łyso, że wszystko w sklepie gotowe, od placków ziemniaczanych po sałatki jarzynowe. Dawniej jak był rosół to wiadomo było, że będzie i sałatka jarzynowa z warzyw z rosołu albo kurczak w galarecie. Jak gotowano barszcz to potem jeszcze robiono ćwikłę i jakoś jedno naturalnie wypływało z drugiego. Teraz nikt nie myśli o tym by kisiel był sokiem owocowym zaprawionym mąką ziemniaczaną, bo przecież wystarczy zalać proszek w kubku i kisiel gotowy.
Chyba już niewiele osób ma czas i cierpliwość do robienia makaronu jak to drzewiej bywało. U mnie w domu do dziś leży stolnica i z sentymentem wspominam czasy gdy obserwowałam jako dziecko jak się zagniata ciasto, wałkuje, kroi w paski i potem suszy je na lnianych ścierkach. Wszystko to bacznie obserwowałam przekonana, że kiedyś ja przejmę tą schedę:) po mamie i niani. Patrzyłam jak rośnie ciasto drożdżowe na parapecie i doglądałam sama jako podkuchenna , żeby nie wykipiało, robiłam kratkę z ciasta na szarlotce i czyhałam na możliwość podkradzenia surowego ciasta.
Na pewno było to wszystko czasochłonne i wymagało wiele pracy, ale chyba wprowadzało też jakiś spokój. Jakoś nie pamiętam, żeby w domu wszystko było robione z obłędem w oczach, a przecież na pewno o wiele trudniej było prać , prasować.
Wszystko miało swoje miejsce i czas to były niemal rytuały. Bieliznę oddawało się do magla, skarpety cerowało, guziki w skupieniu przyszywało, a był czas też na robienie na drutach i szydełkowanie. Do dziś wspominam wakacje spędzone z mam, kiedy co wieczór siadała do haftowania obrusa. Naturalne było to, że na stole pojawiały się pierogi ,kopytka i wszystko to powstawało w domu. Nie zachęcam do powrotu do zasiadanych przyjęć na 50 osób, kiedy 3 dni przed przyjęciem gości zasiadano do skubania pierza, czyszczenia sreber ,przygotowywania marynat i legumin. Nie zachęca do powrotu, ale sobie wzdycham:).
Z dzieciństwa pamiętam, że wszystkim pracom domowym poświęcano należyta uwagę i czas. Nie było gorączkowej krzątaniny. Może dlatego, że nie było takich programów tv w których gotuje się na czas i jeszcze w ciągu odliczania ostatnich 30sekundpowstaje deser. Lody można było kupić na patyku, a jak ktoś chciał na wynos to w termos, ba były nawet specjalne termosy do lodów.
Okazało się,że3/4 przyborów kuchennych i naczyń mojej mamy już kompletnie niema racji bytu, bo termosu nie wiem kiedy jeszcze mogłabym użyć poza wspinaczką wysokogórską. Gdziekolwiek nie pojadę na każdej stacji benzynowej czekana mnie coś ciepłego do picia , a jeszcze mogę się zatrzymać na popas w przydrożnej knajpce i nie zbankrutuję.
Do lamusa odeszły też dawne smaki. Jakem przeciwniczka pożerania tonami mięsa tak uważam, że wędlina zrobiona gospodarskim sposobem smakowała w niepowtarzalny sposób. Nikt nie produkuje już pudrowych dropsów, a prawdziwego sękacza to też tylko ze świecą i to w suwalskim szukać.
Wymierają też powoli usługi. Krawiec połatajek, szewc, co czyni cuda i repasacja pończoch. Zresztą kto by chciał paradować w takich pończochach, albo by go wzięli za fleję albo uznano by, że to taki firmowy rzucik. Generalnie jeśli to nie samochód , pralka i lodówka to się już mało co naprawia.
Mgliście, bo mgliście pamiętam, że czasem cerowało się rzeczy i sama chętnie uczyłam się jak się to robi. Nauczyłam się haftowania, szydełkowania i wszystkiego co się mi wydawało niezbędne w przyszłym życiu. Życie przyszło i kupuję makaron gotowy, bo mogę dobrać kolor kształt i długość. No może ze składem nieco gorzej, ale jak rozsądzę czy mieć czy robić wybieram o zgrozo mieć:).
Nie nastawiam mleka na zsiadłe, bo ,żebym skisła to ono nie:). Co za tym idzie nie jadam twarożku własnego chowu:). Sterylizacja mleka odcięła mnie skutecznie od dalszej linii produkcyjnej, bo nie da sie już zrobić domowym sposobem twarożku i niepotrzebna nam już ta prasa do odciskania białego sera. Ewentualnie mogę jeszcze stawiać na ogórki kiszone i dżemy w myśl zasady: wiesz co jesz, ale po jednym sezonie eksperymentów okazało się ,że od lata dolata nie zjesz wszystkiego i zawsze zrobi się za dużo, więc tylko staram się czytać co na etykietce i wybrać co łagodniejsze zestawy konserwantów.
Malkontent ze mnie, wiem:) Zamiast siadać sama do haftowania , przetworów , suszenia ziół i grzybów to tylko wybrzydzam, że na nic mi te foremki na babeczki a kalafiorowa = mrożonka + kostka bulionu. Fakt, najłatwiej się narzeka i krytykuje:).
kunegunda :)
Może jestem sentymentalna, ale szkoda mi, że pewne rzeczy odchodzą do lamusa. Nawet nie chodzi o tamborek do haftowania, studnie z żurawiem czy tarę do prania (mam w piwnicy jakby ktoś chciał),ale o zwykłe prace domowe, na które już nie ma czasu. Rzadko kiedy chce nam się samemu coś wydziergać ,bo może umiejętności nie starczyć nawet na szalik, a poza tym na wyprzedaży znajdziemy bez trudu szalik za kilkanaście złotych i to z firmowa metką:). Sama co roku siadam do tego samego swetra i nigdy przed wiosną nie kończę. Próby ozdobienia abażura haftem tez skończyły się marnie, więc tylko przekładam z kąta w kąt ,koronki, taśmy i wstążki i wzdycham. W kuchni też się wiele zmieniło d czasów mojego dzieciństwa. Niby wygodniej sernik z torebki zrobić czy mak na święta z puszki zamiast kręcić przez maszynkę3 razy, ale jakoś taki mi czasem łyso, że wszystko w sklepie gotowe, od placków ziemniaczanych po sałatki jarzynowe.
Dawniej jak był rosół to wiadomo było, że będzie i sałatka jarzynowa z warzyw z rosołu albo kurczak w galarecie. Jak gotowano barszcz to potem jeszcze robiono ćwikłę i jakoś jedno naturalnie wypływało z drugiego. Teraz nikt nie myśli o tym by kisiel był sokiem owocowym zaprawionym mąką ziemniaczaną, bo przecież wystarczy zalać proszek w kubku i kisiel gotowy.
Chyba już niewiele osób ma czas i cierpliwość do robienia makaronu jak to drzewiej bywało. U mnie w domu do dziś leży stolnica i z sentymentem wspominam czasy gdy obserwowałam jako dziecko jak się zagniata ciasto, wałkuje, kroi w paski i potem suszy je na lnianych ścierkach. Wszystko to bacznie obserwowałam przekonana, że kiedyś ja przejmę tą schedę:) po mamie i niani. Patrzyłam jak rośnie ciasto drożdżowe na parapecie i doglądałam sama jako podkuchenna , żeby nie wykipiało, robiłam kratkę z ciasta na szarlotce i czyhałam na możliwość podkradzenia surowego ciasta.
Na pewno było to wszystko czasochłonne i wymagało wiele pracy, ale chyba wprowadzało też jakiś spokój. Jakoś nie pamiętam, żeby w domu wszystko było robione z obłędem w oczach, a przecież na pewno o wiele trudniej było prać , prasować.
Wszystko miało swoje miejsce i czas to były niemal rytuały. Bieliznę oddawało się do magla, skarpety cerowało, guziki w skupieniu przyszywało, a był czas też na robienie na drutach i szydełkowanie. Do dziś wspominam wakacje spędzone z mam, kiedy co wieczór siadała do haftowania obrusa. Naturalne było to, że na stole pojawiały się pierogi ,kopytka i wszystko to powstawało w domu. Nie zachęcam do powrotu do zasiadanych przyjęć na 50 osób, kiedy 3 dni przed przyjęciem gości zasiadano do skubania pierza, czyszczenia sreber ,przygotowywania marynat i legumin. Nie zachęca do powrotu, ale sobie wzdycham:).
Z dzieciństwa pamiętam, że wszystkim pracom domowym poświęcano należyta uwagę i czas. Nie było gorączkowej krzątaniny. Może dlatego, że nie było takich programów tv w których gotuje się na czas i jeszcze w ciągu odliczania ostatnich 30sekundpowstaje deser. Lody można było kupić na patyku, a jak ktoś chciał na wynos to w termos, ba były nawet specjalne termosy do lodów.
Okazało się,że3/4 przyborów kuchennych i naczyń mojej mamy już kompletnie niema racji bytu, bo termosu nie wiem kiedy jeszcze mogłabym użyć poza wspinaczką wysokogórską. Gdziekolwiek nie pojadę na każdej stacji benzynowej czekana mnie coś ciepłego do picia , a jeszcze mogę się zatrzymać na popas w przydrożnej knajpce i nie zbankrutuję.
Do lamusa odeszły też dawne smaki. Jakem przeciwniczka pożerania tonami mięsa tak uważam, że wędlina zrobiona gospodarskim sposobem smakowała w niepowtarzalny sposób. Nikt nie produkuje już pudrowych dropsów, a prawdziwego sękacza to też tylko ze świecą i to w suwalskim szukać.
Wymierają też powoli usługi. Krawiec połatajek, szewc, co czyni cuda i repasacja pończoch. Zresztą kto by chciał paradować w takich pończochach, albo by go wzięli za fleję albo uznano by, że to taki firmowy rzucik. Generalnie jeśli to nie samochód , pralka i lodówka to się już mało co naprawia.
Mgliście, bo mgliście pamiętam, że czasem cerowało się rzeczy i sama chętnie uczyłam się jak się to robi. Nauczyłam się haftowania, szydełkowania i wszystkiego co się mi wydawało niezbędne w przyszłym życiu. Życie przyszło i kupuję makaron gotowy, bo mogę dobrać kolor kształt i długość. No może ze składem nieco gorzej, ale jak rozsądzę czy mieć czy robić wybieram o zgrozo mieć:).
Nie nastawiam mleka na zsiadłe, bo ,żebym skisła to ono nie:). Co za tym idzie nie jadam twarożku własnego chowu:). Sterylizacja mleka odcięła mnie skutecznie od dalszej linii produkcyjnej, bo nie da sie już zrobić domowym sposobem twarożku i niepotrzebna nam już ta prasa do odciskania białego sera. Ewentualnie mogę jeszcze stawiać na ogórki kiszone i dżemy w myśl zasady: wiesz co jesz, ale po jednym sezonie eksperymentów okazało się ,że od lata dolata nie zjesz wszystkiego i zawsze zrobi się za dużo, więc tylko staram się czytać co na etykietce i wybrać co łagodniejsze zestawy konserwantów.
Malkontent ze mnie, wiem:) Zamiast siadać sama do haftowania , przetworów , suszenia ziół i grzybów to tylko wybrzydzam, że na nic mi te foremki na babeczki a kalafiorowa = mrożonka + kostka bulionu. Fakt, najłatwiej się narzeka i krytykuje:).
kunegunda :)