Marianna i Antoni w domu

Zapomnieli o samotności we dwoje. I choć przez lata dziwili  się w bezsenne noce czemu wszystko bywa takie trudne i czemu trzeba cierpieć to teraz już nie było pytań, tak jakby dotarli do przystani. Przestali się spieszyć, każdy dzień był taki sam. spokojnie pozwalali płynąc dniom, odnajdowali się w tym rytmie, bo oboje lubili tą swoista rutynę. Nie wadziły im nudne codzienne obowiązki, w nieskończoność powtarzane czynności, te same miejsca, ci sami ludzie. Rankami zostawiała mu odręcznie pisane liściki, karteluszki porozrzucane na podłodze, schowane  w szufladach. Czytał je uważnie, starając się znaleźć kolejne kluczyki do tego czego chciała. Lubiła tą jego czujność, gotowość do zdobywania jej codziennie od nowa jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. On chciał zdobywać, a ona uwielbiała ciągle na nowo oznajmiać mu, że  jest jego.

Przez uchylone okno wkradał się poranek do pokoju..Poranne światło zalewało ściany. Lubili ten spokój poranka, kiedy czas zastygał między nocą, a dniem.  Śledzili wędrówkę słońca na deskach podłogi i odgadywali rysunki cieni na pościeli. Do okna zaglądała im dorodna jarzębina. Wiosną okwiecona przesadnie na biało, jesienią wypełniała okno ognistymi gronami.
Budzili się często tuż po brzasku, kiedy na dworze budziły się pierwsze ptaki, a mgła ustępowała leniwie miejsca słońcu. Lubili leżeć w przebudzeniu, gdy słońce odbijało cienie na ścianach, a oni próbowali jeszcze zatrzymać ten poranny spokój. Lubili te poranne powitania, spotkanie po nocy, pierwszy uśmiech, głosy z ulicy, trzask zamykanych drzwi, czyjeś kroki pod oknem.  Patrzyli na siebie zaspanym wzrokiem i uśmiechali powoli. Znajome odgłosy  pozwalały im zapadać w kolejne drzemki w przytuleniu. W otuleniu pościeli i ramion oddychali spokojnie, błądząc myślami po nadchodzącym dniu. Cienie liści spokojnie przesuwały się po ścianie.  Marianna patrzyła na niego zaspanym wzrokiem i jak co rano zapamiętywała jego oczy, czoło, nos, spokojny oddech.  Marianna otworzyła oczy i śmiała się do Antoniego. Odwróciła twarz do słońca szukając ciepły promień i wtulała się w Antoniego i ostatnie wspomnienia snu.
Czasem przekomarzali się przy myciu zębów, psocili w domu i śmiali jak dzieci, kiedy udało się jednemu zaskoczyć drugie. Czasami wciągali się w długie rozmowy o wszystkim i o niczym. Planowali wyprawy pociągiem i cieszyli na znajomy turkot kół, znikające za oknem krajobrazy, krótkie drzemki od stacji do stacji. Odtwarzali w pamięci zapachy tych małych stacyjek,  nocną ciszę poczekalni  i poranki ze śniadaniem w małych knajpkach i przydrożnych kawiarniach. Powtarzali na wszystkie sposoby "kocham cie" i za każdym razem, kiedy  wypowiadali te słowa czuli je od nowa,.
W deszczowe dni chłonęli mokry zapach ziemi i wilgotny szmer samochodów z ulicy. Lubili opierać łokcie na parapecie i patrzeć na przemoczone podwórko. Odprowadzali wzrokiem sąsiadów spieszących po pracy do domu,  odkrywali zamysły kruka broczącego w trawie i sprawdzali jak daleko  zawędrowało już dzikie wino na ścianę. Bez uginał  pukle kwiatów pod ciężarem wody, a nieopodal różowy kasztan zupełnie bez umiaru robił się coraz bardziej czerwony. Nic tak  nie cieszyło ich oczu tak jak ten dywan niezapominajek, napuczone przed wybuchem peonie czy rozgrzany piasek u stóp sosny.
W letnie wieczory siadywali przed domem. Marianna patrzyła jak cienie na ścianie wydłużają się z każdą minutą, patrzyła jak różowawe światło omiata deski werandy. Wieczorem układał ją do snu, otulał kołdrą i wysłuchiwał ostatnich rewelacji  dnia. Czekał aż dojdzie do kropki, głaskał jak dziecko i powoli zamykał drzwi, żeby nie budzić jej krzątaniem się po domu. Lubiła ten wieczorny rytuał. Zapamiętywała na dobranoc jego zamyślone spojrzenie, zarys szczęki i zdecydowanie w tym, co mówił.

 Pamiętnik Kunegundy

kunegunda:)