Wydaje mi się, że kiedyś na urlop wyjeżdżało się na dłużej. Pamiętam sąsiadów z pola namiotowego, którzy cały miesiąc koczowali nad jeziorem co rano celebrując śniadania, które przechodziły w południowe kawy. Oddawali się lekturze pism kolorowych (jakże inaczej pachniały te stare Przekroje) i polegiwali na trawie lub na leżaku. Czasem ktoś oderwał się od leniuchowania, żeby szorować garnki lub obierać ziemniaki, ale generalnie była to jedna niekończąca się sjesta.. Jasne pierwsze dni spędzano na urządzaniu obozu, zdobywaniu podpórek, półeczek, kleceniu naprędce stolików z desek i moszczeniu miejsca na ognisko. Ta zabawa w dom pochłaniała mnóstwo czasu i była daleka od dzisiejszych zorganizowanych wyjazdów do dzikich krajów. Wygarnianie piachu z namiotu, okopywanie, składanie i rozkładanie i krzesełek, porządkowanie prowizorycznej spiżarni i długie biesiady w kucki przy ognisku zostały zastąpione przez długie godziny w klimatyzowanych autokarach i wieczory karaoke w luksusowych hotelach.
Taki miesiąc pod namiotem to było coś. Człowiek się wybyczył, zbierał grzyby, pływał, zwiedzał, wszystko powolutku i co ważne za umiarkowaną cenę. Tamte urlopy , choć dla niektórych zapewne prymitywne oceniam dziś z perspektywy czasu jako urokliwie leniwe. Błogie odgłosy ze stołówki FWP, jakieś spotkanie z wczasowiczami w świetlicy na telewizji, czytanie w ta i z powrotem jadłospisu i listy wycieczek w ofercie., wszystko to wspominam miło, a przede wszystkim spokojnie.
Dziś rzadko kto może sobie [pozwolić na tak długi urlop w jednym kawałku. W myśl założeń pracowników japońskich, uważamy, że jeśli firma może się obejść bez nas przez miesiąc to oznacza to, że w ogóle jest wstanie sobie bez nas poradzić. Wniosek: urlop musi być ekspresowy, taki żeby nikt się w pracy nie kapnąl, że na nim byliśmy.
Zresztą kogo stać na opłacenie miesięcznego urlopu. Dorosłemu nie uchodzi gramolić się co wieczór do mikroskopijnego namiotu i szukać toalety po krzakach, Jakoś ta forma wypoczynku stała się mało dostojne. Urlop powinno się spędzać w hotelu, a przynajmniej w pensjonacie lub w awaryjnej sytuacji w kwaterze prywatnej. Hotel powinien być duży, z basenem i wszelkim ustrojstwem niezbędnym by szybko i intensywnie wypocząć. Ja się nie dziwię, w końcu jak człowiek cały rok zasuwa i nosem się podpiera, to już nie ma ochoty na urlopie martwic się gdzie rozbić obóz i pitrasić jajecznicę na ognisku.
Bogatsi obywatele jadą nie na tydzień, a na dwa tygodnie, Tydzień plackiem nad basenem, drugi objazdówka, żeby zdjęć było pod dostatkiem i żeby jedynymi wspomnieniami nie były te z hotelu. w telegraficznym skrócie, ale jednak coś się wydarzy w życiu turysty. wysadza go na jakieś 20 minut na jakimś oryginalnym bazarku, przewiozą przez kilka miast, przegonią nad jakieś unikalne wodospady i będzie kilka giga zdjęć.
Jak ktoś nie ma pieniędzy na zagramanicę to wybiera polskie morze. Najlepiej z frytkami, lodami, lasem parasoli i parawanów, krzykiem i piskiem dzieci i zaśmieconą plażą. Wbrew pozorom koszty takie same, morze tylko zimniejsze.
Świat stoi przed nami otworem. Kiedyś to co najwyżej można było do Złotych Pasików lub do Jugosławii - to już wersja luksusowa. Teraz dobrodziejstwo takie, że nie wiadomo co wybrać. Może nurkowanie i delfiny na żywo, a może w tydzień dookoła Hiszpanii? Oczywiście rozmawiamy o średniej krajowej, bo są jeszcze odszczepieńcy wybierający na wakacje takie niszowe tereny jak Podlasie, głębokie Bieszczady czy Kurpie
No jak na to nie patrzeć skurczyły się nam bardzo te wakacje i zrobiły bardzo męczące :)
Pamiętnik Kunegundy
kunegunda:)