Polskie firmy rodzinne

Polskie firmy rodzinne okladka„Polskie firmy rodzinne” Anny Zasiadczyk i Artura Krasickiego to zbiór fascynujących portretów polskich firm, które działają od pokoleń – ich rzemieślniczych tradycji nie przerwały zabory, dwie wojny światowe ani trudne dla prywatnych inicjatyw czasy PRL-u. W księgarniach już od 17 lutego.

Trzynaście rodzin, trzynaście profesji, trzynaście różnych, choć zaskakująco podobnych losów.  W Krakowie, Poznaniu, Warszawie i Łodzi działają firmy prowadzone już przez trzecie, a nawet czwarte pokolenie spadkobierców. Ich renoma sięga nieraz poza granice Polski – założoną w 1902 roku Pracownię Krawatów JaniNa nie tylko zawsze cenił każdy krakowski elegant, ale  także klienci z Włoch. Pracownię Obuwia Kielmanów odwiedzał m.in. afgański król Amanullah Khan, który za jednym zamachem zamówił dwieście par obuwia, a obecnie buty na miarę zamawiają tam Jeremy Irons i Steven Seagal.

W książce Artura Krasickiego i Anny Zasiadczyk kontynuatorzy stuletnich tradycji biznesowych – fotografowie, piekarze, lutnicy, fryzjerzy i wielu innych – dzielą się pełnymi anegdot opowieściami o dziejach swoich firm oraz zdradzają przekazywane z pokolenia na pokolenie tajniki rzemiosła. Łódzki warsztat samochodowy Braci Wróblewskich produkował przed wojną ciężarówki, a solidnością napraw przyciąga klientów do dziś. Pracownia Lutnicza Niewczyk & Synowie zrobiła skrzypce dla tak uznanych muzyków jak np. Yehudi Menuhin. Pączki z najsłynniejszej w stolicy Pracowni Cukierniczej Zagoździński, którymi szczególnie w tłusty czwartek zajadają się warszawiacy, uwielbiał sam Marszałek Piłsudski.

Klienci firm rodzinnych są bowiem rozmaici – często słynni, niekiedy ekscentryczni, bywa, że bliżej zaprzyjaźnieni. Klientami pracowni Oprawa obrazów Lachmanowie były znane osobistości ze świata kultury takie jak Stanisław Mrożek czy Czesław Miłosz, który lubił tam wpadać towarzysko. 

Nie ma w tym nic dziwnego, skoro w małych rodzinnych firmach panuje niepowtarzalna atmosfera, a ich właściciele są wyjątkowi. Aby przetrwać na rynku ponad sto lat, musieli wykazać się determinacją, rzetelnością i uczciwością, nieraz także prawdziwym nowatorstwem, by nadążyć za szybko zmieniającym się światem. Dzieje firm i prowadzących je rodzin to nie tylko osiągnięcia zawodowe – zbiegają się nieraz z historią Polski i świata. Przeczytamy o niezwykłej korespondencji protoplasty fryzjerskiego rodu z Poznania ze słynnym Antoinem – Antonim Cierplikowskim, paryskim fryzjerem gwiazd. Poznamy losy walczącego w Dywizjonie 303 Aleksandra Wróblewskiego, jednego z bohaterów znanej książki Arkadego Fiedlera.

Bogato ilustrowane wydanie zawiera zdjęcia z archiwów rodzinnych, dawne reklamy, stare dokumenty, fragmenty biznesowej korespondencji i drzewa genealogiczne rzemieślniczych rodów. Wszystko to pozwala czytelnikowi przenieść się w przeszłość, poczuć atmosferę dawnych czasów i przejść wraz z bohaterami przez wszystkie lata prowadzenia rodzinnego biznesu, aż do współczesności.

Artur Krasicki – dziennikarz, miłośnik przedwojennych czasopism polskojęzycznych. Publikował w „Na przełaj”, „Machinie”, „Lampie i Iskrze Bożej”, „Przekroju” i „Fakcie”. Scenarzysta filmu o zbrodniach wołyńskich i odcinków „Ojca Mateusza”.

Anna Zasiadczyk – zastępczyni szefa zespołu show-biznes w Fakcie. Wcześniej dziennikarka i redaktorka w wydawnictwie Axel Springer oraz szefowa działu Ludzie w Fakcie. Autorka książki: „Anna German. Biografia z niezwykłymi zdjęciami”.

Autorzy: Artur Krasicki, Anna Zasiadczyk                                                                                                                                    

Tytuł:Polskie firmy rodzinne:

Wydawnictwo: MUZA

Premiera: 17 lutego 2016

Zygzakiem przez życie

Zygzakiem przez zycie

Henryk Gołębiewski to dziś najsłynniejszy po Janie Himilsbachu polski naturszczyk. „Mokotowski charakterniak”, „bajerant”, „git-człowiek” po raz pierwszy opowiada o swoim barwnym życiu. W latach siedemdziesiątych z warszawskiego podwórka trafia prosto na plan filmowy i zostaje gwiazdą kultowych filmów i seriali dziecięcych (m.in. „Podróż za jeden uśmiech”, „Stawiam na Tolka Banana”). Potem znika nagle z ekranu, doświadcza licznych zawirowań życiowych, aby po dwudziestu latach ponownie zdobyć popularność dzięki głównej roli w „Edim”.

Co się z nim działo podczas tej długoletniej przerwy? Hazard, alkohol, ciężka choroba – wszystkim przeciwnościom losu stawił czoła z niebywałą godnością. W rozmowie z przyjacielem Tomaszem Solarewiczem aktor odsłania tajemnice  swojego życia zawodowego i prywatnego. Wspomnienia ubarwia anegdotami z planu filmowego, podwórka, pracy na budowie, wojska oraz lokali rozrywkowych czasów PRL-u. W swoich opowieściach potrafi być ostry, czasem sentymentalny, zawsze jednak pozostaje ujmująco skromny. Oto portret człowieka, który mimo wielkiej popularności zawsze pozostaje sobą, bez względu na to, czy jest akurat na budowie, gdzie wciąż pracuje, czy na planie filmowym, na którym bywa od czasu do czasu.

„Ja jestem z innej gliny. Nie zakładam masek. Postrzegają mnie przeważnie przez moje role – menela, złomiarza, pijaka. I każdy chce się ze mną napić. Czasem trudno odmówić. Cenię swoją prywatność. Nie mam parcia na szkło. Nie potrafię rozpychać się łokciami. Może przez to nie dostaję ról. Ale cóż, każdy jest odpowiedzialny za własne życie. Nikogo nie winię za swoje porażki. Miewam chwile słabości, czasem upadałem, ale zawsze miałem siłę podnieść się z kolan, otrzepać się i iść dalej z podniesionym czołem”.

„Cały czas pod górę, ale kto ma pod górę, ten w końcu wchodzi na sam szczyt”.

„Nie będę tu przynudzał ani moralizował, ale każdy musi nieść swój krzyż i każdy jest odpowiedzialny za swoje uczynki. Ja miewałem w swoim życiu wzloty i upadki, a właściwie można powiedzieć, ze poruszałem się zygzakiem. Wzloty – to moje wczesne filmy – «Abel, twój brat», «Wakacje z duchami», «Podróż za jeden uśmiech» później «Edi», narodziny córki… Upadki – alkohol i hazard”.

Henryk Gołębiewski– ur. w 1956 r. aktor filmowy i telewizyjny.  Zasłynął  jako bohater filmów i seriali dla młodzieży: m.in. „Abel, twój brat” (1970), „Wakacje z duchami” (1970), „Stawiam na Tolka Banana” (1973). Do aktorstwa powrócił po 20 latach. Za główną rolę w Edim (2002) otrzymał Złotą Kaczkę.  Grał m.in. w „Plebanii”, „Świecie według Kiepskich”, „Ojcu Mateuszu”. Rodowity warszawiak, mieszkaniec Mokotowa.

Tomasz Solarewicz ur. w 1966 r. aktor, twórca scenariuszy m.in. „Złotopolskich”, „Zostać miss”, „Pucusia”, „Rób swoje, ryzyko jest twoje”.

Autorzy: Henryk Gołębiewski, Tomasz Solarewicz                                                                                                                                    

MODLIŃSKA 257

Modlinska 257

PROMOCJA KSIĄŻKI "MODLIŃSKA 257" - sobota 23 I 2016, g. 16  

Zapraszamy na promocję książki autorstwa Anny Mieszkowskiej i Bartłomieja Włodkowskiego o niezwykłej historii zabytkowej kamienicy przy Modlińskiej 257 na warszawskiej Białołęce, w której powstaje Centrum Aktywności Lokalnej. 

Spotkanie odbędzie się w sobotę 23 I 2016 roku o g. 16 w sali konferencyjnej ratusza Dzielnicy Białołęka przy ulicy Modlińskiej 197.  

Ze względu na duże zainteresowanie wydarzeniem informujemy, że obowiązuje mailowa lub telefoniczna rezerwacja miejsc (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., tel.: 22 614-66-56). Liczba miejsc ograniczona.

? Osoby, które wezmą udział w wydarzeniu otrzymają egzemplarz książki.

W programie spotkania m.in.:

> opowieści autorów Anny Mieszkowskiej oraz Bartłomieja Włodkowskiego

> prezentacja projektowanego Centrum Aktywności Lokalnej przez Burmistrza Dzielnicy Białołęka Piotra Jaworskiego 

> fragmenty książki przeczyta znakomity aktor Wojciech Machnicki

> ok. g. 17 wszyscy uczestnicy zostaną przewiezieni zabytkowymi autobusami do budynku przy Modlińskiej 257, gdzie zaplanowano oglądanie oficyn i krótki happening. Autobusy przywiozą z powrotem uczestników do ratusza.  

Planowany czas spotkania: 1,5 h 

Trzykondygnacyjna kamienica przy Modlińskiej 257 z dwiema urokliwymi oficynami oraz ogrodem pochodzi z początku XX wieku. Należała do Towarzystwa Opieki nad Kobietami, a w latach 30. funkcjonował w niej Zakład dla Upadłych Dziewcząt. Podczas II wojny światowej zakonnice ukrywały w kamienicy Żydów, użyczały oficyny stojącej w ogrodzie do konspiracji oraz pozwoliły na zorganizowanie w oborze składu broni oddziału AK. Od 1942 roku działał też konspiracyjny teatr, prowadzony przez samego Leona Schillera. Wystawiana na przełomie 1942 i 1943 roku "Pastorałka" ściągnęła całą ówczesną elitę Warszawy. Wśród widzów był między innymi ówczesny woźny Uniwersytetu Warszawskiego - Czesław Miłosz. Wrażenie było tak silne, że po latach w "Roku Myśliwego" zanotował, iż właśnie tutaj odkrył "esencję teatru". Podczas okupacji Schiller wystawił jeszcze dwie sztuki, ale po wojnie zakonnice nie wróciły do Henrykowa. 

Moje córki krowy

moje corki krowy 1

Ciepła, pozbawiona fałszu i tanich wzruszeń opowieść o relacjach rodzinnych. Trochę smutna, trochę zabawna; prawdziwa jak życie.

Marta jest aktorką, gwiazdą popularnego serialu; zdobyła sławę i pieniądze, ale wciąż nie może ułożyć sobie życia. Samotnie wychowała dorosłą już córkę. Kasia, w przeciwieństwie do swojej silnej i dominującej starszej siostry, jest wrażliwa i skłonna do egzaltacji. Pracuje jako nauczycielka, ma nastoletniego syna, jej małżeństwu daleko do ideału - mąż to nieudacznik, który bezskutecznie szuka pracy. Siostry nie przepadają za sobą, ale gwałtowne pogorszenie się stanu zdrowia matki zmusza je do współdziałania. Trzeba zaopiekować się despotycznym ojcem, który zachowuje się coraz bardziej niepokojąco. Tragikomiczne sytuacje, wynikające z przymusowej współpracy Marty i Kasi, powodują, że siostry stopniowo zbliżają się do siebie i odzyskują utracony kontakt.

Moim marzeniem jest takie skonstruowanie historii, żeby odbiorca na zmianę śmiał się i płakał, ale żeby odłożył książkę lub wyszedł z kina zbudowany, a nie podłamany.
Kinga Dębska

Kinga Dębska urodziła się w Białymstoku w 1969 r. Jest absolwentką reżyserii filmowej praskiej FAMU i japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, autorką cenionych filmów fabularnych i dokumentalnych. Zanim zaczęła robić filmy, pracowała jako dziennikarka. Moje córki krowy to jej literacki debiut. Film pod tym samym tytułem zdobył Nagrodę Publiczności i Nagrodę Dziennikarzy na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni oraz Nagrodę Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych.

POLECAJĄ:

Mówi się, że stajemy się naprawdę dorośli, kiedy umierają nam rodzice. Nie wiem, czy to prawda. Ale z pewnością dzieci owych rodziców doświadczają wówczas nowego rodzaju ran, jak bohaterki czułej i tragikomicznej opowieści Kingi Dębskiej. Siostry Marta i Kasia to tytułowe córki krowy. Kobiety około czterdziestki. Obie poczuły już smak wieku klęski i zapijają go alkoholem popularnym w ich rodzinie niepasującej do bożonarodzeniowej reklamy. Marta i Kasia to dwa wulkany emocji o nieco innej ekspresji. Do końca nieświadome, jak bardzo są do siebie podobne, bo obu głęboko zależy na tej poturbowanej rodzinie skupionej wokół trudnego do kochania i wręcz przerażającego ojca. Siostry czują życie i innych każdym porem skóry i nie wstydzą się tego. To ból, rozpacz, miłość, nienawiść, wstręt, pożądanie, które nie zostają opatrzone mrugnięciem oka i utopione w cynizmie, ale także, na szczęście, nie pływają w patosie. Marta i Kasia mówią o sobie językiem kobiecych pogaduch i słuchając, ma się ochotę do nich dołączyć. Posprzeczać. Gdyby siostry Brönte żyły dziś i dane im było osiągnąć czterdziestkę, mogłyby opowiadać jak Marta i Kasia.

Joanna Bator - pisarka, laureatka Nike za powieść Ciemno, prawie noc

„Dziewczyna z pociągu” Paula Hawkins

dziewczyna z pociagu 1

premiera: 21 października 2015
Wydawnictwo Świat Książki


Krótki opis:

Rachel codziennie dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Wie, że pociąg zawsze zatrzymuje się przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko szeregu domów. Zaczyna się jej nawet wydawać, że zna ludzi, którzy mieszkają w jednym z nich. Uważa, że prowadzą doskonałe życie. Gdyby tylko mogła być tak szczęśliwa jak oni. I nagle widzi coś wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza. Wszystko się zmienia. Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie z daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z pociągu.

Prawa sprzedane do 47 krajów

Prawa do filmu kupiła wytwórnia Dreamworks

 

Długi opis:

No wiesz, myślisz, że kogoś znasz, a tymczasem…

            Odłóżcie na bok powieści Cobena i innych swoich ulubionych autorów, w tym książki Stephena Kinga, który skądinąd przez „Dziewczynę z pociągu” nie mógł spać. Nową królową thillera została w tym roku Paula Hawkins, a Rachel – głównej bohaterki jej powieści, alkoholiczki, która nie wie, co jest prawdą, a co rojeniami, i coraz bardziej się boi – nie powstydziliby się scenarzyści Hitchcocka, de Palmy, czy Finchera.

Nie rozumiem siebie. Nie rozumiem tej, którą się stałam. To nie ja, ja taka nie jestem. Nie jestem potworem – zapewnia się Rachel, wsiadająca codziennie do pociągu o 8.04, by z podlondyńskiego miasteczka udać się do pracy w city. Codziennie przygląda się też z okna stojącemu przy torach domowi numer 15 i jego szczęśliwym, pięknym lokatorom: jakże zazdrości ślicznej parze! Jeszcze niedawno sama mieszkała w identycznym domu kawałek dalej, sama była szczęśliwa z Tomem, dopóki jej nie porzucił i nie ożenił się z Anną. Jeszcze niedawno naprawdę jeździła do pracy, bo teraz tylko… udaje przed swą przyjaciółką Cathy, u której pomieszkuje. Z pracy ją przecież wyrzucono za alkoholową awanturę.

Lecz jak tu nie skusić się na butelkę wina, a potem jeszcze kilka puszek ginu z tonikiem, gdy opuszcza cię ukochany mąż, bo nie możesz mu dać dziecka? Rachel mocno utyła, zbrzydła, czuje się niepotrzebna nikomu i bezwartościowa, i gdy pewnego dnia widzi swą piękną sąsiadkę z domu numer 15 w objęciach kogoś obcego, jest nią głęboko rozczarowana i postanawia przyjrzeć się efektownej Megan dokładniej: czyim życiem ma żyć, skoro nie ma swojego? Wkrótce Megan znika bez śladu. A wówczas… no właśnie… Rachel widziała ją feralnej soboty albo… nie widziała, przewróciła się w pijanym widzie, rozbijając sobie twarz, a może ktoś na nią napadł? Co zdarzyło się w tunelu pod torami? Jaki związek ma zniknięcie Megan z faktem, że Rachel poszła do domu byłego męża i chciała porwać jego śpiącą w ogrodzie córeczkę? Chciała porwać? A może… wcale nie chciała?

„Dziewczyna z pociągu” to nieprzewidywalna historia morderstwa, szantażu i stalkingu, ale przede wszystkim rzecz o kłamstwach, fałszu i półprawdach, które niczym w naczyniach połączonych rozlewają się na wszystkich bohaterów i żaden nie jest taki, jakim nam się początkowo wydaje. Świat Rachel pod wpływem ginu z tonikiem jest straszny, bo niczego nie udaje się jej ustalić na pewno: jeśli nie pamięta się swoich występków, umysł wypełnia luki i do głowy przychodzą najgorsze rzeczy… Lecz świat bez alkoholu, ten najprawdziwszy, jest jeszcze bardziej przerażający, bo zamiast alkoholowych zwidów rządzą nim pożądanie, zdrada i paniczny strach przed nieodwracalnymi konsekwencjami naszych czynów.

Przed wami intrygująca układanka, rozpisana na trzy damskie głosy – Rachel, Megan i Anny – i potasowana w tak brawurowy sposób, byście, jak Stephen King, nie przespali nocy…

Szukam szczęścia w nieszczęściu


Rodzinny park atrakcji– mówi IZABELA PIETRZYK, autorka „Rodzinnego parku atrakcji”, w rozmowie o samotnych ryczących czterdziestkach, życzliwej Rosji i szampańskim nastroju.

Marcin Wilk: Na samym początku „Rodzinnego parku atrakcji” – Paulo Coelho. Bo lubi Pani autora czy może fraza o bezwarunkowej miłości celna?
Izabela Pietrzyk: Lubię Paulo Coelho za wiele celnych fraz, nie tylko na temat miłości. Mój ulubiony cytat: „Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie. Nie po to jednak buduje się statki”, to dla mnie złota wskazówka – pasuje do każdej sytuacji, która stawia mnie na rozdrożu. Zadaję sobie wtedy pytanie, czy chcę być statkiem, czy portowym pachołkiem do mocowania cum, i od razu wiem, w którą stronę iść. Przecież nie zostałam stworzona, żeby bezczynnie rdzewieć!


Powiedziała Pani kiedyś, że kobieta po dwudziestce szuka innego mężczyzny niż ta po czterdziestce. Na czym polega różnica?
Na tym samym, na czym polegają wszystkie różnice w emocjach kobiety dwudziestoletniej i czterdziestoletniej – inny poziom naiwności, inne priorytety, inny status materialny, inna postawa wobec „ja” i wobec „my”.
Jak kiedyś powiedziałam, kobieta po 20. szuka reproduktoro-bankomatu. Stoi na starcie, więc poluje na samca, który zapewni zdrowe potomstwo i stworzy odpowiednie warunki do jego wychowania. Czysta biologia – nie ma w tym niczego złego.

Rodzinny park atrakcji
Kobieta po czterdziestce nie myśli o reprodukcji i ma własne pieniądze. Poluje zatem na zupełnie inną „zwierzynę”. Zwinność plemników traci na znaczeniu, więc szuka osobnika, który jest samcem alfa również na poziomie mózgu.
Ale to tylko mój punkt widzenia. Nie upieram się przy nim i często popadam w zwątpienie. Szczególnie przeglądając kolorową prasę i dowiadując się o związkach dwudziestolatek z panami-seniorami. Najwidoczniej współczesne dziewczęta są znacznie dojrzalsze – już na starcie stawiają na starą dobrą markę, a nie na młodych, ale niepewnych reproduktorów. Z jednej strony fajnie, że są mądre od urodzenia. Ale z drugiej, lekki strach jest. Bo co, jeśli inne pójdą ich śladem? Wyginiemy jak mamuty!
Pytałem o te różnice oczywiście w kontekście książki. I muszę jeszcze dopytać jeszcze muszę: Pani często spotyka TAKIE Wiktorie?
TAKIE, znaczy jakie? Samotne ryczące czterdziestki?
Ano.
Owszem. Spotykam. Faktycznie polują i ryczą – najczęściej ze śmiechu, widząc, co im wpadło w sidła. Są humanitarne: uwalniają i wypuszczają na wolność. Bez domagania się spełnienia trzech życzeń, na dodatek.
Ale spotykam też takie, które biorą, co się złapie w sieć, i radośnie spełniają wszystkie życzenia, ciesząc się, że mają wreszcie komu służyć.
Wiktoria niejedno ma imię. Bywają Wiktorie grunwaldzkie, bywają i pyrrusowe.
A Janina, kolejna bohaterka książki – to też przecież typ z życia wzięty. Kim są „Janiny”, które Pani zna?
Świat roi się od „Janin”. Na szczęście w moim najbliższym otoczeniu nie ma ani jednego takiego egzemplarza. Ale kto wie? Może sama kiedyś zamienię się w „Janinę”? Zgorzknienie, marudzenie i terroryzowanie otoczenia to chyba efekt niepogodzenia się ze starością – odreagowywanie złości za przemijanie.
Staram się nad tym panować, jednak coraz częściej odczuwam wewnętrzny bunt, że mi się nie zgadza to, co mam w środku, z tym co widzę w lusterku, więc kto wie, jaką formę ten bunt przybierze? Może „zjaninieję”?
- Zostawmy bunt, przejdźmy do lżejszych kwestii, choć z pozoru błahych. Dlaczego problemy „związkowe” tak często stają się kanwą opowieści obyczajowej dla kobiet?
Najtrudniej odpowiadać na błahe pytania, więc muszę się na chwilkę skupić i wymyślić jakąś zgrabną i błahą teorię… Mam!
Człowiek jest zwierzęciem stadnym, prawda? A w stadzie zawsze są związki: damsko-męskie, siostrzano-braterskie, ojcowsko-matczyne… Dlaczego są one kanwą kobiecych powieści obyczajowych? Bo to nas dotyczy, bo tym żyjemy, bo to my, kobiety, tworzymy stada. Gdyby na świecie żyli wyłącznie faceci, nie byłoby stad. Byłyby bandy. Dlatego mężczyźni czytają książki o „bandach”, a kobiety wolą powieści o „stadach” pełnych skomplikowanych związków.
Pani tytuł na pierwszy rzut oka brzmi jak prowokacja. Ale czytelnicy rozpoznają w nim TO poczucie humoru. Gdybyśmy mieli jednak powiedzieć tym, co jeszcze nie czytali, do czego odnosi się ta metafora "rodzinny park atrakcji”?
Muszę Pana (tudzież ewentualnych czytelników) rozczarować. Tytuły wszystkich moich książek wymyśliło wydawnictwo. Napisanie pięciuset stron nie sprawia mi problemu, natomiast tytuł… Masakra! Krótka forma wypowiedzi to moja pięta achillesowa, więc zdaję się na fachowców od Prószyńskiego. Uważam, że słusznie – ledwo Oni wymyślą, natychmiast umiem wytłumaczyć metaforę.
Park atrakcji, wiadomo – karuzela, strzelnica, rollercoaster – niby zabawa i niby śmiesznie, a często-gęsto rzygać się chce. Jednak coś ludzi ciągnie do tych diabelskich młynów.
„Rodzinny park atrakcji” – karuzela związków, strzelnica z żywymi tarczami, rollercoaster emocji – też czasami żołądek podchodzi do gardła. Jednak żyć się bez tego nie da.
I co? I jak tu nie ufać fachowcom od tytułów?
Skoro tak – to utrudnię! Terapeuci używają czasem pojęcia "rodziny taniec". Użyłaby Pani takiego określenia w stosunku do relacji, jakie panują w Pani powieści? I – jeśli tak – jak to terapeutyczne pojęcie przełożyć na język Izabeli Pietrzyk?
Nie jestem psychologiem, więc nie podejmuję się żadnej terapii – za duża odpowiedzialność. Nigdy mi w głowie nie postało pretendowanie do miana psychoterapeutki, bądź ambitnej powieściopisarki. Gdyby porównać literaturę z muzyką, moje książki trafiłyby zapewne na półkę: „Weselne przeboje”. Żadna to ujma na honorze, bo, według mnie, na wszystko jest miejsce i czas. Kiepsko czuliby się melomani, słuchając orkiestry symfonicznej grającej „Żono moja, serce moje”, ale chyba jeszcze gorzej czuliby się weselni goście, bawiąc się w rytm sonat Vivaldiego wygrywanych na wiolonczelach. Trzymając się tego porównania – piszę teksty dla weselnych kapel, a nie utwory dla filharmoników. Mam cichą nadzieję, że przeczytane w odpowiednim miejscu i czasie (leżak na plaży, ciepły koc w jesienną słotę), pozwolą się oderwać od rzeczywistości, zrelaksować, uśmiechnąć pod nosem. Ale żeby od razu terapia? Nie, nie…
Zostawiamy więc terapeutyczne kwestie i logujemy się do Internetu, który jest dla Pani ważny – ponoć. Serio? No i – ważna kwestia – czy on aby nie odciąga od pracy?
Internet jest super! Wyobraża Pan sobie, jak wyglądałby ten wywiad, gdyby nie było Internetu? Mielibyśmy języki umazane klejem od znaczków pocztowych!
Ale, pomimo zachwytów, trzymam dystans. Fajnie, że jest Internet. Doceniam. Lubię. Korzystam. Jednak nie tworzę w nim własnego bytu. Chyba już powoli dziwaczeję i zaczynam zamieniać się w „Janinę”, bo nijak nie rozumiem ludzi uprawiających wirtualny ekshibicjonizm. Skąd bierze się potrzeba informowania „całego świata” o tym, co się robi, gdzie się jest, co się jadło na kolację? Nie wiem. Nie pojmuję tego. Dlatego szybciej wpadnę w anoreksję (a lubię dobrze i niezdrowo zjeść), niż dam się Internetowi odciągnąć od realnego życia: przyjaciół, domu, pracy.
Jak to się w zasadzie stało, że Pani zaczęła pisać. Uniwersytet Szczeciński, język rosyjski i, trach, taka przygoda?
No i właśnie tym się, między innymi, różni kobieta dwudziestoletnia od czterdziestoletniej – każda ma przygody adekwatne do wieku. A już na poważnie… Przygoda z pisaniem, muszę przyznać, całkiem fajne: trach! Nie byłoby jej, gdybym „rdzewiała w porcie”. Według mnie po świecie chodzą tysiące ludzi, którzy mogliby pisać powieści znacznie ciekawsze od moich, ale boją się „urwania z kotwicowiska”. A spróbować trzeba. Jestem najlepszym przykładem, że pisać każdy może. Bo tak to się w zasadzie stało, że pracuję na uniwerku, uczę rosyjskiego, a strzeliło mi do głowy, że napiszę babską książkę i roześlę po wydawnictwach. Najgorsze było drukowanie i kserowanie – wydawnictwa nie chcą wersji elektronicznej. Chyba mają takie same podejście do Internetu jak ja – wolą namacalność.
Zauważyłem, że nie odżegnuje się Pani od literatury wschodniego sąsiada. W nowej książce na przykład cytat z Bułhakowa. Odsłoni Pani swoje fascynacje tamtejszą literaturą?
Rosja to niepowtarzalny kraj. Uwierzy Pan, że jeden z moich studentów podczas ubiegłych wakacji przejechał Rosję od Władywostoku po Kaliningrad nie wydając ani kopiejki? Gdziekolwiek się pojawił, był wpuszczany do domów: obcy ludzie go przenocowali, nakarmili, zadzwonili do znajomych, żeby przekazać chłopaka w kolejne życzliwe ręce. Czy coś podobnego zdarzyłoby się gdziekolwiek indziej? Wątpię.
Z drugiej strony to kraj niebezpieczny. Mentalność, postawy, szacowanie świata są tak odmienne od naszych standardów, że przeciętny polski rozum tego nie ogarnie.
Chociaż w kwestiach politycznych zdecydowanie staję dęba, to w pozostałych – podziwiam Rosjan. Oni mają „dar Midasa”. Zarówno autorzy, jak i odbiorcy. Dotyczy to nie tylko literatury, ale w ogóle sztuki w całym tego słowa znaczeniu.
Nie jestem jednak specjalistą od literatury rosyjskiej. Mam wykształcenie językoznawcze, więc moje czytanie, choćby Bułhakowa, ma charakter relaksacyjno-hobbystyczny.
Czytałem sporo recenzji – wielu czytelników zaraża Pani dobrym humorem. Ten dobry humor towarzyszy Pani podczas pisania?
Rzeczywiście, mam naturę wesołka i podpisuję się dwoma rękoma pod słowami Makuszyńskiego: „uśmiech to połowa pocałunku”. Ale nie jestem bezrefleksyjną kretynką. Miewam różne nastroje. To nie tak, że codziennie rano wstaję z łóżka z „bananem” na twarzy. Kiedy dopadają mnie gorsze chwile, unikam pisania. Jakiegokolwiek i do kogokolwiek. Żeby usiąść do książki, muszę być nie tylko w dobrym, ale wręcz w szampańskim nastroju. Wtedy myśli buzują i leją się jak szampan. I jest fajnie.
Od razu też dopytam, skąd źródło tego dobrego humoru? Tego da się nauczyć?
Nie wiem, ale chyba nauczyć się tego nie da. Od urodzenia byłam niepoprawną optymistką. Może dlatego, że miałam cudowne dzieciństwo i najcudowniejszą na świecie babcię? Może dlatego, że nigdy nie przeżyłam żadnej tragedii? Zdarzało się, że życie kopało mnie w tyłek, ale kogo nie kopie? Musiałam zbyt wcześnie pochować moją mamę. Musiałam poradzić sobie z elastopatią córki i jej wiecznymi pobytami w szpitalach, niekończącymi się operacjami… Ale uprawiam filozofię Pollyanny – szukam szczęścia w nieszczęściu. Co z tego, że moje koleżanki wciąż mają mamy? A ilu jest ludzi, którzy stracili matki znacznie wcześniej ode mnie? Co z tego, że mam dziecko poskręcane śrubkami? A ile jest dzieci, którym medycyna nie może pomóc?
Zamiast marudzić, wolę się cieszyć – że jednak długo miałam mamę, że moja córka normalnie funkcjonuje… Że tak wcześnie przyszła do nas wiosna i kiedy byłam dzisiaj na Jasnych Błoniach na spacerze z psem, miałam ochotę wytarzać się w krokusach z podobną rozkoszą, z jaką mój pies tarza się w resztkach starej ryby na pobliskim śmietniku…
Kocham życie i cieszą mnie najmniejsze drobiazgi. Trzeba się bardzo mocno postarać, żeby mnie zdenerwować – ale nawet wtedy nie wściekam się, nie krzyczę. Wyrosłam z podobnych emocji w czasach piaskownicy. Szkoda życia na złoszczenie się.
A kiedy pisanie przestaje być frajdą?
Wydaje mi się, że wtedy, kiedy trzeba pisać. Na szczęście ja mam ten luksus, że bawię się w pisanie i nie muszę robić niczego na siłę. „Rodzinny park atrakcji” oddałam do wydawnictwa jesienią ubiegłego roku. Od tego czasu nie spłodziłam ani jednej linijki. Dom, rodzina, praca, przyjaciele – latam jak chomik w kołowrotku. Może w czasie wakacji coś wymyślę? A może nie? Przecież nie mam gwarancji, że w lipcu albo w sierpniu spłynie na mnie wena. Chciałabym nadal pisać. Jednak tylko dla frajdy. Innej opcji nie ma.
Czytałem, że Pani przyjaciółki bywają przedmiotem opisu w książkach.
W tej najnowszej też? I co mówią, gdy znów przeczytają o sobie?
Nie, nie! Moje przyjaciółki zakończyły „karierę” jako pierwowzory.
Tylko Sienkiewicz potrafił napisać kilka tomów o tych samych bohaterach i nie zmęczyć czytelnika. A gdzie mi do Sienkiewicza?! Dlatego dałam spokój przyjaciółkom i zarówno w „Histeriach rodzinnych”, jak i w „Rodzinnym parku atrakcji” jadę na fantazji własnej.

W pułapce emigracyjnej lekkości

O pulapkachRafał Cekiera, „O pułapkach emigracyjnej lekkości",
Zakład Wydawniczy Nomos, Kraków 2014, ss. 350.

W maju ubiegłego roku obchodziliśmy 10 rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jedną z najbardziej znaczących konsekwencji tego wydarzenia stała się masowa emigracja młodych ludzi, którzy zaczęli korzystać z możliwości legalnego zatrudnienia w krajach Europy Zachodniej.

Czytaj więcej...

Kobiece historie spisane przez życie

Kobiece historie spisane przez życieCzęsto nie jesteśmy do końca świadomi, kim były i jakie życie prywatne wiodły kobiety, których twarze znamy z pierwszych stron gazet. Jednak dzięki ich biografiom możemy dowiedzieć się o nich czegoś więcej i spojrzeć na nie z zupełnie innej perspektywy. Dlatego zbliżający się 8 marca to świetny pretekst, by sięgnąć po książki właśnie o kobietach. Najciekawsze tytuły o fascynujących reprezentantkach płci pięknej polecają ekspertki Merlin.pl.

Czytaj więcej...

Sto imion - Cecelia Ahern

Sto imion okladkaAutorka kultowego „PS Kocham Cię" powraca z nową, o wiele dojrzalszą książką. „Sto imion" to hipnotyzująca opowieść, w której pojęcia przeciętności i wyjątkowości zostają odwrócone. Każdy może stać się bohaterem tej książki, bo każda historia jest warta opowiedzenia.

Czytaj więcej...

Trzeci poziom dojrzałości. Szczęśliwe życie po sześćdziesiątce

trzeci poziom dojrzalosciLęk młodości przed starością to lęk przed szczytem
Anna Kamieńska

Starość jest jednym z tych zjawisk towarzyszących życiu ludzkiemu, których współczesny świat boi się najbardziej. Jednak prędzej czy później każdy z nas staje z nią oko w oko - i dotyczy to także całych społeczeństw, zmuszonych coraz bardziej otwierać się na potrzebny rosnącej liczby osób starszych.

Czytaj więcej...